Naszą trasę Velo Dunajec podzieliliśmy na 3 dni + 1 dzień na powrót do Krakowa już innymi szlakami. Widoki piękne, ale jeszcze dużo odcinków jest w budowie.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Velo Dunajec (z fragmentami Eurovelo 11, Velo Natura, Szlaku Wokół Tatr i Velo Czorsztyn) + powrót fragmentami Velo Metropolis, Eurovelo 4 |
Liczba kilometrów: | 350 km (w tym Velo Dunajec 260 km) |
Trudność: | średnia |
Przewyższenia: | 2970 m ↑ 3304 m ↓ |
Podłoże: | głównie asfalt, ale też trochę szutrów |
Drogi: | drogi o małym, średnim i dużym natężeniu ruchu, ścieżki i drogi rowerowe lub piesz-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Zakopane, widok na Tatry, Podhale, Nowy Targ (owce), widok na Gorce, Łopuszna (drewniany kościółek i dwór), Dębno (kościół), Jezioro Czorsztyńskie, zamek w Niedzicy, zapora w Niedzicy, Czerwony Klasztor, Droga Pienińska, widok na Beskid Wyspowy i Sądecki, Stary Sącz, Bobrowisko, Nowy Sącz (ruiny zamku, rynek, skansen), Jezioro Rożnowskie, ruiny zamków (Rożnów, Tropie, Czchów, Melsztyn), Zakliczyn, zamek w Dębnie, Okocim (browar, pałac Goetzów), Brzesko, Puszcza Niepołomicka, Niepołomice (rynek, zamek królewski) |
Ślad GPX |
Ogólnie trasa jest bardzo ładna widokowo, zwłaszcza na niektórych fragmentach. A widoki co chwilę zmieniają charakter, bo zaczynamy od Tatr, przez Podtatrze, Gorce, Pieniny, Beskid Wyspowy, Beskid Sądecki, Pogórze Rożnowskie, Pogórze Bocheńskie i rejony Nadwiślańskie. Mija się 2 duże jeziora i (oprócz Dunajcu) spotyka się na trasie kilka rzek (m.in. Poprad, Raba, Wisła).
Ale cudownie też (jeszcze) nie jest. Dużo odcinków jeszcze nie jest zrobionych i jedzie się po prostu drogą z samochodami, co stanowczo nie jest przyjemne i ogranicza opcje jazdy tędy z dziećmi. Jest też kilka ostrych podjazdów, które niekoniecznie należą do przyjemności. O ile podjazd w Falsztynie nad Jeziorem Czorsztyńskim jest piękny widokowo, o tyle ten za Wielogłowami jest tylko bardzo męczący. Ale większość jest super i trasa ma olbrzymi potencjał 🙂
Trzeba przyznać, że reklama szlaku jest na wysokim poziomie – zobaczcie sami. Oznaczenia trasy w rzeczywistości też są ok (na fragmentach gotowych), MORy są wypasione, brakuje tylko map z oznaczeniem szlaku.
Jak oceniamy wyjazd? Było warto (zwłaszcza odcinek Nowy Targ – Nowy Sącz), ale liczymy na to, że za kilka lat będzie można tę trasę przejechać jeszcze lepiej i przyjemniej. No i było ciekawie – w ciągu 3 dni tak niedaleko od domu mieliśmy więcej przygód niż na dwutygodniowych wyprawach na końcach Polski: pół dnia ulewy, 2 przebite dętki i problem z wianuszkami piasty koła. No ale po kolei…
Dzień 1: Velo Dunajec (+ Velo Czorsztyn), Zakopane – Krościenko
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Velo Dunajec (z fragmentami Szlaku Wokół Tatr i Velo Czorsztyn) |
Liczba kilometrów: | 102,5 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 1562 m ↑ 1682 m ↓ |
Podłoże: | głównie asfalt, ale też trochę szutrów |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, ścieżki i drogi rowerowe lub piesz-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Zakopane, widok na Tatry, Podhale, Nowy Targ (owce), widok na Gorce, Łopuszna (drewniany kościółek i dwór), Dębno (kościół), Jezioro Czorsztyńskie, zamek w Niedzicy, zapora w Niedzicy, Czerwony Klasztor, Droga Pienińska |
Ślad GPX |
Dzień zaczynamy bardzo wcześnie, bo już o 4. Jedziemy na dworzec autobusowy na Flixbusa. Tym razem podróż przebiega super: w całym autobusie jest może kilkanaście osób, w Krakowie wsiadamy tylko my, a rowery jadą w lukach bagażowych (każdy w osobnym), a kierowcą jest bardzo sympatyczny Polak. Podróż do Zakopanego trwa trochę ponad 2 godziny i już przed 7 jesteśmy w „stolicy Tatr”. Powietrze jest rześkie, na ulicach prawie nie ma ludzi.
Przejeżdżamy przez Rówień Krupową, robimy zdjęcie z napisem Zakopane i kierujemy się na Krupówki. Coś niesamowitego! Puste Krupówki – rzadko widziany widok. Podjeżdżamy jeszcze pod skocznię.
Pod dworcem (który jest aktualnie w remoncie) wjeżdżamy na początek szlaku Velo Dunajec. Początkowo jedziemy zakamarkami Zakopanego, by wyjechać w okolice Zakopianki. Jedzie się przez kolejne regiony Zakopanego (np. przez Harendę z kościołem św. Jana Apostoła i Ewangelisty i muzeum Jana Kasprowicza).
Najgorsze jest przejeżdżanie przez Zakopiankę na jej drugą stronę. Niestety szlak wije się po obu stronach tej wielkiej drogi i przez długi czas jest to bardziej Velo Zakopianka. Ale i tak dobrze, że nie trzeba jechać drogą, a opłotkami. Ale przejechanie przez 2 pasy Zakopianki jest wyjątkowo trudne – na jednym z takich przejazdów stoi nawet specjalny pan kierujący ruchem, a na innym z przejazdów poddajemy się i przechodzimy przez przejście dla pieszych zamiast normalnie przejeżdżać.
Mijamy Poronin, Biały Dunajec jadąc drogą przez wsie. Dopiero w Szaflarach pojawia się ścieżka rowerowa. W Szaflarach planowaliśmy termy (jest teraz tańszy bilet wstępu od 9 do 11), ale finalnie rezygnujemy z tego pomysłu. Nie ma takiego upału, jak zapowiadali, a na dodatek jest dopiero 8:30, a tu nie ma nawet ławki przed wejściem, żeby zaczekać. Jedziemy więc dalej. Za plecami cały czas mamy piękne widoki na Tatry.
Kiepski jest jeszcze jeden fragment w całych Szaflarach, bo trzeba tu jechać poboczem Zakopianki. Dobrze, że chociaż to pobocze jest dość szerokie.
Przed Ludźmierzem skręcamy w prawo w piękny asfalcik dla rowerzystów przez las – fragment Szlaku Wokół Tatr.
Przejeżdżamy pod budowaną nową Zakopianką i docieramy do Nowego Targu.
Tu przejeżdżamy przez osiedla mieszkalne i lądujemy nad Dunajcem na skwerku ze strefą relaksu dla mieszkańców – bardzo fajne miejsce. Przy kładce nad rzeką trafiamy na pierwszą z owiec: owcę rowerzystkę. Bo Nowy Targ też ma swoje „krasnale”, a konkretniej mówiąc właśnie owce. Na razie jest ich tylko kilka, ale już stanowią świetną dodatkową atrakcję.
Przejeżdżamy na drugi brzeg Dunajca i podjeżdżamy kawałek Szlakiem Wokół Tatr na lotnisko. Na lotnisku można popodziwiać kilka samolotów i szybowców, a także spotkać kolejną z owiec: owcę lotnika.
Wracamy nad Dunajec i przejeżdżamy na rynek w Nowym Targu. Na samym środku placu obok ratusza stoją dwie kolejne owieczki – te się przytulają. Tu w końcu zatrzymujemy się na śniadanie i kawę.
I zostajemy na kawie trochę dłużej niż planowaliśmy, bo nadchodzi szybka, ale wyjątkowo ulewna burza. Przeczekujemy ją pod dachem obserwując ludzi uciekających w popłochu.
Dalej kierujemy się jeszcze do parku im. Adama Mickiewicza, żeby znaleźć ostatnie z (osiągalnych na rowerze) owieczek.
Wyjeżdżamy z Nowego Targu i zmieniamy kierunek podróży – od teraz aż do Szczawnicy będziemy zdążać na wschód. Przejazd wałem wzdłuż Dunajca jest tu bardzo przyjemny, z daleka od samochodów. Szkoda tylko, że słoneczko nie chce wyjść zza chmur. W Łopusznej oglądamy drewniany kościółek pw. Świętej Trójcy i św. Antoniego Opata i dwór Tetmajerów. Wejście do dworu (i chałupy chłopskiej) to koszt 10 zł od osoby. Wnętrza nie robią szczególnego wrażenia (zwłaszcza w porównaniu z kolejnymi atrakcjami), ale z zewnątrz dworek wygląda rzeczywiście jak prawdziwa siedziba szlachecka i koniecznie trzeba go zobaczyć. Na przestrzeni lat (od wybudowania w XVIII w.) należał do rodzin Lisickich, Tetmajerów i Lgockich. Kościół natomiast wzniesiony został w XV wieku.
Niestety znowu zaczyna padać. Odpuszczamy sobie kościoły w Harklowej i Dębnie również należące do Szlaku Architektury Drewnianej w Małopolsce. Chowamy się pod mostem za Harklową i czekamy, żeby choć trochę przestało padać. Woda już nam chlupie w butach, tak szybko lunęło 😀
Gdy deszcz maleje, jedziemy dalej. Zaczynamy fragment Velo Dunajec połączony z Velo Czorsztyn. Byliśmy tu już kiedyś i wtedy też pogoda była niepewna, liczymy na to, że jednak tym razem będzie lepiej. I chyba jest – podjazd w Falsztynie pokonujemy (ciężko, oj ciężko) sucho i z pięknym widokiem.
Dopiero na szczycie zaczyna padać i niestety nie zapowiada się, aby miało przestać. Zastanawia nas tylko, skąd tu jest tylko rowerzystów na szlaku mimo tak niepewnej pogody – a widać, że to są ludzie z rowerami z pobliskiej wypożyczalni a nie osoby, które muszą przejechać dalej. Strach pomyśleć, jakie tłumy tu są w pogodny dzień w weekend… A ile z tych osób pewnie nagle się zatrzymuje na zjazdach na zdjęcia widoków? Bo widoki są rzeczywiście super…
W Niedzicy jesteśmy już mocno przemoknięci i morale spadają (wraz z temperaturą), nie zatrzymujemy się ani przy zamku, ani na zaporze. Widoczki stąd możecie zobaczyć z wcześniejszych relacji z tego miejsca przy ładnej pogodzie. Zatrzymujemy się dopiero w Sromowcach Wyżnych. Musimy kupić butelkę wody i decydujemy się na pozostanie tu pod daszkiem na brzegu Dunajca. Zbliża się burza, a dalej aż do MORu w Sromowcach Niżnych nie ma żadnego schronienia.
Przeczekujemy najgorsze. Co ciekawe, Dunajcem spływają kajaki i pontony jakby żadnej burzy nad nami nie było. Gdy grzmoty się oddalają, a deszcz znowu maleje, jedziemy dalej. Robi się chłodno, więc trzeba się rozgrzać jazdą. Ten odcinek aż do Czerwonego Klasztoru też przejeżdżamy jak najszybciej, bo przy takiej pogodzie ciężko mówić o widokach i szczególnej przyjemności z jazdy. Relację z tego fragmentu przy lepszej pogodzie możecie znaleźć tutaj.
Droga Pienińska pod koniec deszczu wygląda niesamowicie – wszystko paruje. Gdy wjeżdżamy do Czerwonego Klasztoru, Trzy Korony są jeszcze szczelnie opatulone mgłą. Ale gdy przejeżdżamy kilkadziesiąt metrów dalej, już zaczynają się odsłaniać. Zazwyczaj wszystko najpiękniej wygląda w słońcu, ale ta mgła tutaj (już przestało padać) jest magiczna!
Remont drogi już jest zakończony, więc jedzie się bardzo komfortowo. Mijamy kilka tratw flisackich na Dunajcu. W Szczawnicy obiad i gorąca herbata, zakupy i pędzimy do Krościenka na nocleg i suszenie się.
Dzień 2: Velo Dunajec (+ Eurovelo 11, Velo Natura), Krościenko – Nowy Sącz
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Velo Dunajec (z fragmentami Eurovelo 11, Velo Natura ) |
Liczba kilometrów: | 73 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 273 m ↑ 389 m ↓ |
Podłoże: | głównie asfalt, ale też trochę szutrów |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, ścieżki i drogi rowerowe lub piesz-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | widok na Beskid Wyspowy i Sądecki, Stary Sącz, Bobrowisko, Nowy Sącz (ruiny zamku, rynek, skansen) |
Ślad GPX |
Drugi dzień zaczynamy siłą rzeczy od sprawdzenia stanu wilgotności butów i spodni. Nie jest źle. Jeśli w końcu pogoda będzie odpowiadać prognozom (miało być 4 dni upału po 30 stopni), to zaraz wyschniemy do końca.
Jedzie się dobrze. Cały czas to lewą, to prawą stroną Dunajca przez wioski. Najładniej jest na wysokości Łącka, bo nad samą rzeką jest fajny skwerek zielony z altanami, boiskami i placem zabaw. Wielokrotnie przejeżdżamy mostkami i kładkami z jednego brzegu na drugi. A w rejonie Brzyny czeka na nas stromy podjazd zakończony długim zjazdem.
Gdzieś tak od Jazowiska krajobraz się zmienia z bardziej górskiego, na bardziej pagórkowaty. Mimo to wciąż na lewym brzegu widzimy wyspy Beskidy Wyspowego, a na prawym Beskid Sądecki. Jest tu mnóstwo jabłoni, a w jednej miejscowości (chyba jest to Gaboń?) znajduje się nawet „sokomat”.
Powoli zbliżamy się do Starego Sącza. Tu zjeżdżamy ze szlaku, żeby wjechać na Rynek. Kocie łby na rynku nie są zbyt przyjazne rowerzystom, ale jest tu bardzo ładnie. Widać, że jest to zabudowa zabytkowa. W jednej z knajpek zatrzymujemy się na kawę i ciacho.
Przejeżdżamy przez obszar przemysłowy Starego Sącza, po drodze podziwiając jeszcze zabytkową drewnianą zabudowę miasta. Znajdujemy nawet piękny kolorowy mural.
Robimy „fiku miku” przy moście (wjazd, zjazd, lewo, prawo, zawijasy :D) i trafiamy do obszaru rekreacyjno-przyrodniczego. Jest tu spory park wodny na stawach na wolnym powietrzu (wstęp płatny) i Bobrowisko (wstęp bezpłatny) – urocze miejsce usytuowane w widłach dwóch rzek (oczywiście Dunajca i Popradu). Przejście przez ten skwer na bagnach przebiega drewnianą kładką i zajmuje kilkanaście minut. Ze specjalnych drewnianych konstrukcji (zadaszeń? wieżyczek?) można podziwiać stawy i przyrodę. Można tu zobaczyć wiele gatunków ptaków, w tym łabędzia niemego, a także bobry. Nam się nie udało, ale i tak jest tu pięknie.
Jedziemy dalej. Przejeżdżamy przez Poprad mostkiem – tu do Velo Dunajec dołącza Velo Natura, Eurovelo 11, które będzie nam towarzyszyć jeszcze długo.
Prawie cały czas wałem dojeżdżamy do Nowego Sącza i tu znowu zbaczamy ze szlaków na chwilę. Przejeżdżamy przez miasto, żeby dostać się do skansenu: połączonych ze sobą Sądeckiego Parku Etnograficznego i Miasteczka Galicyjskiego. Gorąco polecamy oba! Rowery zostawiamy przy kasach (bilet łączony kosztuje 28 zł normalny i 18zł ulgowy) i idziemy na spacer. Na zwiedzanie na spokojnie trzeba tu liczyć ok 1,5 – 2 godziny. Teren jest spory, bo ma aż 20 ha.
Skansen podzielony jest tematycznie prezentując różne grupy etniczne mieszkające dawniej na tym terenie, a więc Lachów Sądeckich, Górali Sądeckich, Pogórzanów, ale też Łemków, kolonistów Józefińskich czy Cyganów Karpackich. Do wielu chat można wejść, a w wielu z nich znajduje się dodatkowo pracownik muzeum, który opowiada o danym obiekcie.
Oprócz chat chłopskich (mniej i bardziej zamożnych), są tu 3 obiekty sakralne (kościół, cerkiew i zbór), dwór szlachecki i obiekty przemysłowe (młyn, tartak).
A całość jest zagospodarowana na naturalnym terenie z drzewami, laskiem, pagórkami i potokiem. Część obiektów stoi „luzem”, a część stanowi całe gospodarstwa otoczone płotem. Wizyta w skansenie jest więc bardzo przyjemnym spacerem.
Szczególne wrażenie robi wnętrze dworu szlacheckiego, bo nie dość że jest świetnie umeblowane meblami z epoki (kuchnia, gabinet pana domu, pokój pani domu), ale na ścianach dwóch pomieszczeń są zachowane piękne polichromie sakralne z czasów, gdy w dworze mieszkali mnisi.
Akurat trafiamy do chałupy średniozamożnego gospodarza, gdy zaczyna padać. Przeczekujemy tu 20-minutową burzę słuchając opowieści przewodniczki. Straszne niewygody mieli w takiej chałupie. A na dodatek bardzo ciemno! Jak to świat się zmienił w niespełna 100 lat.
Miasteczko Galicyjskie jest chyba jeszcze ciekawsze. Tu nie są postawione prawdziwe obiekty przeniesione z innych miejsc jak w skansenie, ale są to odtworzone (skopiowane?) budynki rzeczywiste z różnych miast i miasteczek. Część z nich już nie istnieje, część wciąż można spotkać na tych terenach (jest to opisane), natomiast ratusz powstał na bazie projektu ratusza ze Starego Sącza… który w miejscu docelowym nigdy nie został wybudowany.
W każdym budynku jest jakiś zakład lub sklep. W każdym jest też pracownik muzeum, który opowiada ciekawie na dany temat. I w ten sposób trafiamy do galicyjskiego stolarza, fotografa, krawca, dentysty i mieszkającego tu Żyda. Odwiedzamy sklep kolonialny, aptekę, karczmę i budynek straży pożarnej. Wszystko jest super zaaranżowane i ciekawie przedstawione. Można tu śmiało spędzić nawet więcej czasu. A jako wisienka na torcie podczas naszej wizyty pojawia się tęcza… Coś pięknego!
Po wyjściu ze skansenu jedziemy na poszukiwanie obiadu. W Miasteczku Galicyjskim też można było zjeść, ale zmartwiliśmy się, czy zdążymy zjeść i przejść cały teren (zwiedzając jeszcze kilka obiektów po drodze) przed zamknięciem skansenu o 18. A szkoda, bo znalezienie fajnej restauracji w Nowym Sączu okazało się problematyczne. Jedna jakaś opustoszała, jedna fajna, ale żywcem nie ma gdzie przypiąć i zostawić rowerów, jedna też kiepska pod względem zostawienia roweru…
W końcu trafiamy do restauracji Panorama z pięknym widokiem na Dunajec. Była to dobra decyzja, bo i bezpiecznie dla rowerów (mamy je cały czas na oku, zresztą nie kręci się tu dużo ludzi), jak i smacznie. A na sali weseli panowie grają weselne przyśpiewki 🙂
W Nowym Sączu oglądamy jeszcze ruiny zamku już z powrotem na trasie Velo Dunajec. A na Rynku odbywa się akurat zlot foodtrucków. Co ciekawe następnego dnia ma się odbyć gala KSW.
Nocleg mamy w miejscu oznaczonym jako Miejsce Przyjazne Rowerzystom. Podjeżdżając pod górkę do tego domu, zaczynamy wątpić, czy na pewno jest ono przyjazne rowerzystom… Ale sam nocleg bardzo fajny i rzeczywiście przyjazny rowerzystom. Ładnie i przytulnie, nawet fajne rowerowe kubeczki tu są i mapki z trasami rowerowymi 🙂 A rowery bezpiecznie garażują przez noc z rowerami właściciela prowadzącego też wypożyczalnię rowerów.
Dzień 3: Velo Dunajec (+ Eurovelo 11, Velo Natura), Nowy Sącz – Wojnicz
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Velo Dunajec (z fragmentami Eurovelo 11, Velo Natura) |
Liczba kilometrów: | 90 km |
Trudność: | średnia |
Przewyższenia: | 679 m ↑ 756 m ↓ |
Podłoże: | głównie asfalt, ale też trochę szutrów |
Drogi: | drogi o małym, średnim i dużym natężeniu ruchu, ścieżki i drogi rowerowe lub piesz-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Jezioro Rożnowskie, ruiny zamków (Rożnów, Tropie, Czchów, Melsztyn), Zakliczyn, |
Ślad GPX |
Dzień zaczynamy od śniadania – testujemy liofilizaty. Całkiem niezłe to jest i na przyszłość będziemy ze sobą zabierać na wyprawy, aby awaryjnie móc zjeść coś ciepłego.
Początek trasy to zjazd z tej góry, pod którą wczoraj wieczorem musieliśmy się wytoczyć. Na moście nad Dunajcem widać dopiero, jaka szeroka to jest rzeka!
Jedziemy wałem wzdłuż Dunajca aż do Wielogłowów, gdzie zahaczamy o sklep, dokupujemy wodę i tak uzbrojeni jedziemy na chyba najgorszy podjazd na trasie. Prawdopodobnie w docelowej wersji Velo Dunajec będzie to pominięte, ale jak na razie tędy sugerują przejazd. No i cóż… Jest to taki Wytrzyszczek w 30 stopniach i bez wiedzy, jak długo tak będziemy wjeżdżać. Koniec końców dajemy radę, ale pot ścieka strumieniami.
Praktycznie od teraz aż do wału przed Zakliczynem szlak jeszcze nie istnieje – nie ma żadnych oznaczeń, a gpx sugerowanego objazdu w dużym procencie prowadzi główną drogą. Co ciekawe, opcji przejazdu tu jest kilka, jak się później okazuje, i na różnych stronach (velomapa, velo Małopolska etc) są różne gpx-y.
Jeszcze trochę po górkę przez las główną drogą. Jest tu ograniczenie do 40 ze względu na zakręty, a i tak niektórzy szaleją mocno.
Przed nami dłuuugi zjazd – jedzie się super, jedynym problemem są jadące z nami samochody. Docieramy nad Jezioro Rożnowskie, liczymy na kawę w restauracji Botanica znalezionej na google maps – restauracji nie widać, jest za to hotel i inna restauracja, ale otwarta dopiero od 11. No to jedziemy dalej.
Docieramy do Gródka nad Dunajcem. Inaczej to sobie wyobrażaliśmy. Woda w jeziorze jest tu brudna, pełna śmierci. Worki ze śmieciami walają się przy koszach na śmieci i koło murów przy głównej ulicy. Tak niewiele jest zbiorników wodnych w Małopolsce, a nawet o te nieliczne ludzie nie potrafią zadbać. A fuj!
Zatrzymujemy się w końcu w knajpce na kawę i ciacho. Pada na panna cottę, ale nie jest powalająca – mus malinowy to nie mus tylko pasta z butelki jak polewy do lodów. Ale kawa i lemoniada za to pyszne 🙂
Lepsze wrażenie wywierają tereny już kawałek dalej. W Bartkowej trafiamy na trawiastą plażę. Jak się okazuje – płatną (12 zł od osoby za cały dzień i 15 zł od auta, na szczęście właściciel rozumie, że my na rowerach jesteśmy tu na maks. godzinę i dostajemy bonus, płacimy 10 zł). Robimy sobie plażowanie, kąpanie w wodzie (cudownie rześka przy tym upale! i w tym miejscu czysta nawet mimo mulistego dna) i suszenie się z książką na macie. Jest bardzo przyjemnie. Zastanawia nas tylko fakt, że nie znajdujemy nad całym jeziorem nigdzie ani skrawka publicznej plaży czy skweru nad wodą – wszystko prywatne i na ogół zabudowane.
Dalej jedziemy w kierunku Rożnowa. Dosuszamy się już na rowerach. Znowu czeka nas podjazd, po czym zjazd i kolejne atrakcje: ruiny dworu, ruiny zamku i plac, na którym przygotowują właśnie scenę na wieczorną imprezę Fasolowe Żniwa.
Dalej jedziemy zgodnie z gpx-em z aplikacji, a nie za sugerowaną trasą objazdu Velo Dunajec. Dzięki temu mijamy kolejną górę. Za to trafiamy na mostek z brakującymi i poluzowanymi deskami (co na to jakiś mostowy UDT?). Są więc dodatkowe wrażenia 🙂
W Tropiach czekamy na prom i trochę zaczynamy się martwić, bo czekamy bardzo długo, a nic się nie dzieje. Mamy sporo czasu na podziwianie widoków – na drugim brzegu rzeki widać zamek Tropsztyn. Prom kursuje od 5 do 21 co 15 minut z przerwą techniczną w południe. W końcu nadciąga.
Za przeprawą skręcamy w prawo brukowaną alejką. Nie róbcie tego! Tzn. wjedźcie tu tylko kawałek na piękne zdjęcia z widokiem na zaporę. Wjeżdżając tu, chcemy ominąć ruchliwą drogą krajową, ale na końcu tego brukowanego kilometrowego odcinka docieramy do barierki. Można by może przerzucić rowery przez nią, ale za nią od razu jest w/w droga krajowa z jedynie minimalnym poboczem. No to zawracamy… I pech chce, że idzie tylna dętka i trzeba ją wymieniać.
Przed Czchowem zatrzymujemy się w restauracji na obiedzie. Przez zaporę wracamy na prawy brzeg Dunajca. Co ciekawe, jeszcze przed wjazdem na zaporę spostrzegamy oznaczenie Velo Dunajec. Jak to tu działa, skoro tyle czasu oznaczeń nie było, a na dodatek jest tyle alternatyw trasy?
Jedziemy chwilę drogami przez wioski. W jednej z miejscowości wszyscy mają piękne ogrody z dorodnymi iglakami – jak się okazuje, sąsiad prowadzi szkółkę 🙂 W oddali na drugim brzegu rzeki widzimy kolejno ruiny zamku w Czchowie i ruiny zamku Melsztyn.
Jedziemy wałem aż do Zakliczyna i możemy cisnąć aż miło. Przy czym po drodze są dwie niespodzianki. Jedna to budka z lodami – przecież tu nie ma specjalnego ruchu, a opłaca się komuś otwierać taki przybytek. Nawet na trasie Kraków – Tyniec jest tylko jedno takie miejsce (i to z lodami tylko na patyku a nie na gałki) mimo że tam przejeżdżają pewnie jakieś tysiące ludzi dziennie w weekendy. Taka ciekawostka. A druga niespodzianka to przejazd przez bród – fajna przygoda, zwłaszcza przy tym upale.
W Zakliczynie zjeżdżamy z wału, żeby zobaczyć rynek i zabytkową drewnianą zabudowę miasteczka. Trafiamy akurat na dożynki Festiwal Fasoli. W końcu zjadamy obiecane Smokowi już pierwszego dnia lody 🙂
Dalsza droga to jeszcze fragment wałem, a następnie drogami przez wsie o małym natężeniu ruchu. Wciąż wesoło ciśniemy, bo nie ma tu specjalnych widoków ani atrakcji, nie trzeba się co chwilę zatrzymywać na zdjęcia. A na dodatek chyba ściga nas kolejny deszcz. Jedziemy żwawo na tych falujących dróżkach aż do Octovni. Tu znajduje się „poidełko” z izotonikiem dla rowerzystów. Jest to dziwna mikstura na bazie wody z octem żywym z czarnego bzu (na początku nie smakuje zbyt dobrze, ale po rozcieńczeniu już super). Drugi – gorszy – powód zatrzymania to kolejna przebita dętka. Tym razem przednia i tym razem łatamy. A to pech żeby załatwić 2 dętki jedna po drugiej!
W końcu trafiamy na ostatni most nad Dunajcem, gdzie żegnamy się ze szlakiem Velo Dunajec.
Miga nam tu oznaczenie Velo Metropolis, ale to coś mega dziwnego, bo nie powinno być go tutaj (mapa wskazuje, że ten szlak idzie wzdłuż A4). No nic, jedziemy do Wojnicza i na nocleg. W oddali za polem i kępką słoneczników pojawia się tęcza na miłe zakończenie dnia i szlaku.
Dzień 4: Eurovelo 4, Velo Metropolis (+ Bursztynowy Szlak Greenways, Wiślana Trasa Rowerowa, Velo Raba), Wojnicz – Kraków
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | fragmenty Velo Metropolis, Eurovelo 4 + Bursztynowy Szlak Greenways, Wiślana Trasa Rowerowa, Velo Raba |
Liczba kilometrów: | 84 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 455 m ↑ 477 m ↓ |
Podłoże: | głównie asfalt, ale też trochę szutrów |
Drogi: | drogi o małym, średnim i dużym natężeniu ruchu, ścieżki i drogi rowerowe lub piesz-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | zamek w Dębnie, Okocim (browar, pałac Goetzów), Brzesko, Puszcza Niepołomicka, Niepołomice (rynek, zamek królewski) |
Ślad GPX |
Powoli kończy się nasza wyprawa. Przygoda z Velo Dunajec już skończyła się wczoraj, a teraz został już tylko (oby nie nudny) dojazd do domu.
Pobudkę mamy o 6:20, bo musimy otworzyć okno (było zamknięte na noc ze względu na hałas aut od drogi, a klimatyzację musieliśmy skręcić, bo wiała prosto na nas). A tam na ławce na przystanku jakiś chłopek roztropek akurat dzwoni przez telefon. Cześć, Bartek! No nie da się spać, wstajemy. Ale wychodzi nam to na dobre.
Korzystając z wczesnej pobudki, idziemy od razu na 7:30 obok do kościoła. Potem śniadanko i w drogę – początkowo jedziemy poza szlakami, żeby zobaczyć jeszcze coś ciekawego. Pierwsza atrakcja to zamek w Dębnie. Obchodzimy go dookoła, bo niestety w weekendy otwarty jest dopiero od 11. Ale nawet z zewnątrz robi bardzo przyjemne wrażenie. Ciekawe, jak jest w środku.
Dalej jedziemy jakimiś polnymi drogami po błocku (omijamy krajówkę) i drogami przez wsie do Okocimia. Tu wita nas podjazd przy browarze. Wszędzie widać różne stare zabytkowe budynki, choć wiele niestety poniszczonych.
Docieramy do największej atrakcji w okolicy – do pałacu Goetzów. I co się okazuje? W dniu dzisiejszym impreza zamknięta (pewnie wesele), zakaz wstępu na teren obiektu. Nici z kawki! Ale jest jeszcze wcześnie, więc przed imprezą, zresztą inni ludzie (nieimprezowo ubrani) spacerują po ogrodzie, więc obchodzimy pałac dookoła. Robi wrażenie! Ktoś władował w remont kupę kasy. A i wynajem pałacu na taką imprezę zamkniętą musi kosztować majątek.
Przejeżdżamy na rynek do Brzeska. Tu kawy też nie znajdujemy, ale za to trafiamy do budki z lodami o pysznych smakach (np. czerwona porzeczka! pycha!).
Teraz najgorszy odcinek – trzeba zwykłą ruchliwą drogą przejechać pod autostradą na drugą jej stronę. I tu trafiamy już na Velo Metropolis, Eurovelo 4. Nie decydowaliśmy się jechać nim wcześniej, bo na odcinku od Tarnowa dość długo wiedzie ona wzdłuż autostrady właśnie. Jazda opłotkami i zwiedzanie jeszcze dodatkowe miasteczek ma większy urok.
Trasa tu jest taka sobie (zwłaszcza w porównaniu z Velo Dunajec). Nic ciekawego specjalnie nie mijamy. W Okulicach jest sanktuarium (od tego miejsca dołącza Bursztynowy Szlak Greenways), dalej trafiamy na wał nad Rabą (dołącza szlak Velo Raba).
W Mikluszewie przejeżdżamy kładką nad Rabą, przejeżdżamy obok góry św. Jana i zaraz dalej trafiamy już do Puszczy Niepołomickiej.
Wiedzieliście, że Puszcza jest taka długa? Jedzie się i jedzie, i końca nie widać! W Woli Batorkiej docieramy do bardziej znanych nam jej regionów. Co ciekawe, tu też jest taki ładny MOR jak na Velo Dunajec – to chyba standard Małopolski?
W Niepołomicach obiad i przejazd przez rynek, obok zamku.
Nie zatrzymujemy się tu dłużej i wjeżdżamy na Wiślaną Trasę Rowerową, którą (podobnie jak i miasto) znamy już z poprzednich wycieczek. Jedyna odmiana tym razem, że w knajpce przy wale Zwał jak zwał zatrzymujemy się na kawę (wreszcie!). Skusza nas też panna cotta – ta jest pyszna! Z grubą warstwą prawdziwego musu z malin.
Druga różnica jest taka, że w końcu od Brzegów jest już (choć jeszcze w budowie, ale przejezdna) asfalt na wale, więc nie trzeba męczyć się na zwykłych drogach z samochodami chociaż od tego momentu.
I tym sposobem wracamy do domu. To były 4 dni pełne wrażeń, zmian pogodowych, przygód, przeróżnych widoków, przyrody i cywilizacji. Było warto, ale następnym razem poczekamy na zakończenie wszystkich prac na szlaku i oddanie do użytku wszystkich jej fragmentów 🙂
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!
1 komentarz do “Velo Dunajec”