Zalipie to niezwykle kolorowa wieś położona w Małopolsce. Nieważne, czy autem czy na rowerze – warto tu przyjechać i pospacerować szukając malowniczych chat.
Rodzaj trasy: | pętla |
Szlak: | brak + szlak Dąbrowa Tarnowska – Tarnów Mościce + Bursztynowy Szlak Greenways + Velo Dunajec + Velo Metropolis |
Liczba kilometrów: | 76 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 138 m ↑ 138 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szutry, trawa, ziemia |
Drogi: | drogi o małej i średnim natężeniu ruchu, drogi polne i leśne, ściernisko, wał rzeki, ścieżki rowerowe i pieszo-rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Zalipie – Malowana Wieś (muzeum Felicji Curyłowej, kościół, Dom Malarek), Tarnów (rynek, ratusz, katedra, słoń) |
Ślad GPX |
Wycieczkę do Zalipia planujemy testowo z użyciem aplikacji Rowerowa Małopolska. Nie korygujemy trasy, w pełni zdajemy się na Małopolskich ekspertów. Na miejscu będziemy dopiero ją modyfikować, żeby pozwiedzać coś więcej. Natomiast sam przejazd z Tarnowa do Zalipia i z powrotem proponuje nam aplikacja. Dojazd do wybieramy w wersji terenowej, a drogę powrotną w wersji turystycznej. Będzie przygoda.
Dojeżdżamy do Tarnowa samochodem. Zostawiamy auto na wielkim bezpłatnym parkingu niedaleko centrum (Plac Kapłanówka). Pakujemy się na rowery i zaczynamy wycieczkę.
Etap pierwszy to wydostanie się z Tarnowa. Nie jest źle – jest tu sporo ścieżek rowerowych i CPRów. Bardziej zastanawiające jest to, że w kilku miejscach jest ścieżka rowerowa, która na kilka metrów ginie i znowu się pojawia. A po przejeździe falującą ścieżką (co chwilę jest zjazd na posesję) zaczynamy rozumieć, czemu szosowcy często wolą jazdę ulicą.
Pierwsza niespodzianka od Rowerowej Małopolski pojawia się jeszcze przed A4. Droga wyznaczona przez aplikację nie istnieje – na jej miejscu jest pole kukurydzy. Ok, no to jedziemy inną polną drogą równoległą do tej, której już nie ma. Jest bardzo terenowo. A w połowie trasy wyskakują na nas 2 psy – na szczęście małe i nie podchodzą do nas, ale i tak nas straszą. Na końcu drogi przejeżdżamy przez ściernisko (jak dobrze, że nie odbijamy się od ściany zboża czy jakichś upraw!), wyjeżdżamy na wątpliwej jakości asfalcik. Przejeżdżamy pod A4 i… kolejnego odcinka drogi też nie ma. Tzn. jest, ale tak zarośnięty, że wolimy się tam nie pchać. Wiele wyboru nie mamy, trafiamy na dużą drogę kawałek dalej.
Poza początkowymi przygodami, reszta drogi upływa bez żadnych niespodzianek. I trzeba przyznać, że nie jest specjalnie fascynująca. Za Żabnem mijamy kilka stawów i przejeżdżamy przez las. Oprócz tego na naszej drodze są głównie wioski i otaczające nas pola. W końcu dojeżdżamy. Zalipie wita nas pięknie malowanym drogowskazem.
Zwiedzanie zaczynamy od kościoła św. Józefa Oblubieńca NMP. Zdobienia w środku są niepowtarzalne. A szczególne wrażenie robi kaplica cała pomalowana w kwiaty. Coś pięknego.
Całe Zalipie ma wiele takich perełek. Przy czym nie jest tak, że stoi dom koło domu i każdy jest kolorowy. Stanowczo tak to nie wygląda, przez co wiele osób może być rozczarowanych. Jest sporo pomalowanych obiektów, ale są one porozrzucane po tej i okolicznych wsiach.
Na szczęście w internecie (i w muzeum w Zalipiu) są dostępne mapki i można jeździć lub spacerować od domu do domu. Albo tak jak my – bez mapki szukać szczęścia i odnajdywać malowane domy przez przypadek.
Drugim zaskoczeniem jest brak spójności zabudowy. Spodziewaliśmy się raczej czegoś podobnego jak w Krainie Otwartych Okiennic – jedna lub kilka ulic, gdzie domy ze sobą ściśle sąsiadują. Tu jest całkiem inaczej – między poszczególnymi domami są spore odległości, w środku wsi są pola. Trzeba się sporo nachodzić na spacerze po wsi.
Mimo wszystko domów i obiektów pomalowanych w charakterystyczne kwiaty jest tu sporo. Bo zdobione są nie tylko domy, ale też płody, kwietniki, budy dla psa, czy nawet doniczki i wiaderka przy starych studniach. Do kilku domów można wejść za zwiedzanie za zgodą właściciela i opłatą.
Koniecznie trzeba też odwiedzić Dom Malarek i muzeum Zagrodę Felicji Curyłowej, której malunki rozsławiły Zalipie najbardziej.
Nam się niestety nie udaje wejść do wnętrz chat w muzeum, bo zwiedzanie odbywa się tylko z przewodnikiem o wyznaczonych godzinach, a nie chcieliśmy czekać bezczynnie 40 minut. Bo kawę. lody i gofra mamy już za sobą w Kolorowej Budce przy muzeum. Mimo to nawet oglądanie domów z zewnątrz stanowi wielką ciekawostkę i atrakcję.
Z Zalipia wyjeżdżamy Bursztynowym Szlakiem Greenways. Jeszcze w kolejnej wsi pojawiają się sporadyczne zdobione domy. Następnie bardzo jedziemy długi odcinek asfaltem między polami. W Otfinowie trafiamy na przeprawę promową.
Po drugiej stronie Dunajca wjeżdżamy już na Velo Dunajec. Wałem rzeki jedziemy aż do Ostrowa przy Tarnowie. Jedzie się… dobrze, ale trochę nudno. Na całym fragmencie wałów jest dobrej jakości asfalt. Natomiast nie ma po drodze jakichś specjalnych atrakcji. Jedynym urozmaiceniem monotonii przejażdżki jest kilka zjazdów z wałów i jazda zaraz przy wale. Ogólnie można się poczuć podobnie jak na wałach w Krakowie i okolicach – szczególnie w okolicach Łęgu i za Przylaskiem Rusieckim. W Biskupicach Radłowskich trafiamy na pomnik Bohaterów Września. A im bliżej Tarnowa, tym więcej rowerzystów spotykamy aż w końcu czujemy się zupełnie jak w domu pod tym względem.
Z Ostrowa przez Mościce przejeżdżamy do Tarnowa Velo Metropolis. Ciekawi nas bardzo zonaczenie na moście nad Dunajcem – na moście jest CPR, natomiast tuż za mostem CPR przekształca się w ścieżkę rowerową. A co z pieszymi? Nie ma tam żadnego zejścia, przejścia ani nic. Można co najwyżej skoczyć z mostu.
Wjeżdżamy do centrum miasta na obiad. Spotykamy słonia. Rynek wygląda jak miniaturka rynku krakowskiego z tą różnicą, że zamiast Sukiennic jest ratusz. Tłumy w ogródkach kawiarnianych są takie same.
Przejeżdżamy pod uliczką z parasolkami. To chyba jakaś moda, że każde miasto musi takie mieć? Dopiero co niedawno na taką trafiliśmy w Białymstoku.
Na koniec przejeżdżamy koło ruin starej synagogi i pozostałości murów miejskich. Na trasie do samochodu trafiamy jeszcze na mural Jana Szczepanika – wielkiego polskiego eksperymentatora i odkrywcy, o którym mało kto wie, a ma zasługi w dziedzinie fotografii i przy tworzeniu kamizelki kuloodpornej. Przez jakiś czas mieszkał w Krakowie. Warto o nim poczytać, bo był niezłym geniuszem i wielka szkoda, że nie uczą o nim w szkołach i nie mówi się o nim więcej.
Zalipie i Tarnów są bardzo ładne i warte odwiedzenia. Zwłaszcza ta pierwsza miejscowość, bo jest całkiem inna niż wszystko, co widzicie gdzie indziej. A może ktoś zna i podpowie nam inne takie kolorowe wsi? Tarnów przypomina zmniejszony Kraków, ale mimo to (a może właśnie przez to) jest bardzo fajny i pewnie jeszcze do niego wrócimy kiedyś, żeby zobaczyć więcej. A więc do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!