Choć sama książka „Dziewiąty mag” (autorstwa A.R. Reystone) jest dziwna, smoki z niej są całkiem urocze i warto o nich wspomnieć. I co najważniejsze, w książce przedstawione są jako osobnicy najważniejsi, niemal święci. Ludzie robią różne rzeczy (lub właśnie jest zakaz ich robienia) tylko po to, żeby nie urazić smoków. Bardzo Gruby Smok i Różowa Smoczyca zazdroszczą, bo wtedy miałyby ciasteczek pod dostatkiem.
Croy – to pierwszy smok, którego poznajemy w książce i który przekonuje główną bohaterkę, żeby się zaangażować w sprawę smoków. Jest wielki i zielony. Ma duże poczucie humoru.
Vivianne – wielka smoczyca, której wszyscy się boją. Ma specjalnie chronioną zagrodę. Może widzieć przyszłość.
Neret – bojowy smok, który jest najbardziej agresywny w całym garnizonie. Poznajemy go niedługo po tym, jak stracił swoją ukochaną i jajo. To wydarzenie spowodowało, że jest jeszcze bardziej zgorzkniały i atakujący (a przynajmniej takie sprawia wrażenie, żeby mu ludzie dali spokój). Jest bardzo silny i ma czarne łuski.
Co do samej książki, to nie powala. Zgodnie z opisem na okładce, historia zaczyna się od problemów ze smokami. Są chore na tajemniczą chorobę (czyżby Covid-19?!) i nie wiadomo, jak je leczyć. Na pomoc ściągnięta zostaje Ariel – pani weterynarz z równoległego (naszego) świata.
Po takim wstępie nic dziwnego, że Smoki zabrały się za lekturę. Ogólnie pomysł na fabułę bardzo fajny, ale książka jest stanowczo dziwna. Napisana jest prostym językiem, bez opisów, a głównej bohaterce wszystko się udaje aż do przesady… Przez długi czas można pomyśleć, że jest to książka dla młodzieży. Jednak potem dowiadujemy się mnóstwo (MNÓSTWO!) na temat rozmnażania w tym magicznym świecie. Momentami odnosi się wręcz wrażenie (zwłaszcza w ostatnim tomie), że autorka ma na tym punkcie obsesję. Więc mimo świetnej wizji wykreowanego świata, całkiem ciekawej historii i oczywiście wielkiego plusa za smoki, Smoki raczej niestety nie mogą jej polecić.