Czasami przychodzą do głowy głupie pomysły i właśnie jednym z nich był start w rajdzie Małopolska MTB Tour 2023 – wyścigu po górkach i błocie. Ale trzeba przyznać, że było to bardzo ciekawe doświadczenie i jest satysfakcja z przejechania całej trasy!
Rodzaj trasy: | pętla |
Szlak: | fragmentami prowadziły różne szlaki rowerowe, ale ogólnie trasa była super oznaczona przez organizatorów |
Liczba kilometrów: | 48 km |
Trudność: | trudna (organizatorzy sklasyfikowali ją jako 3/5) |
Przewyższenia: | ok 750 m ↑ 750 m ↓ |
Podłoże: | każde! sporo ziemi, za dużo błota, trochę piasku, trochę traw, trochę asfaltu |
Drogi: | polne i leśne drogi i ścieżki, sporadycznie drogi w ruchu samochodowym |
Atrakcje dodatkowe: | nie było czasu na atrakcje 😀 |
Ślad GPX |
Smoki stanowczo wolą rower w jego turystycznym wymiarze, wyścigi są im zupełnie obce. Jednak portale krakowskie reklamowały rodzinny rajd MTB z Trzebini, więc czemu nie! 42 km nie brzmią źle, a jak rodzinny, to tragedii nie może być. Konien końców okazało się, że to pełnoprawny wyścig po trzebińsko-krzeszowickich lasach i górkach, z błockiem, piaskiem, kałużami, ostrymi zjazdami i ostrymi podjazdami. Atrakcji co niemiara 😀
Skoro słowo się rzekło, to startujemy. Ale bez spiny – niech ci ambitni sobie jadą i się ścigają, dla nas wystarczy przejechać tę trasę. A jak będzie źle to się zjedzie na asfalt i wróci normalnie lokalnymi drogami na spokojnie. Na przejechanie trasy jest maksymalnie aż 7 godzin, więc tym bardziej nie będzie problemu.
No to zaczynamy! Parkujemy auta na specjalnie wyznaczonym do tego parkingu przy Balatonie w Trzebini. Wszyscy wokół grube opony, zero bagażników na rowerach, profesjonalne wdzianka. Trochę się wyróżniamy, ale przecież też damy radę i będziemy się dobrze bawić!
Nad samym Balatonem już tłum ludzi. Odbieramy pakiety startowe i mocujemy numery do rowerów. Jak na to, że to taka rowerowa impreza dla osób jednak umiejących obchodzić się z rowerami, dziwne jest, ile osób nie myśli i np. zostawia swój rower tarasując przejście/przejazd lub włazi innym rowerzystom pod koła.
Start naszej „konkurencji” (dla ambitnych amatorów!) odbywa się w 3 turach – z 3 sektorów podzielonych kategoriami wiekowymi i płciowymi. Już dla samego startu warto było się tu zjawić, bo to jest bardzo ciekawe, jak takie wyścigi są zorganizowane. W końcu ruszamy.
Najważniejsze to przepuścić do przodu wszystkich ambitnych, którzy chcą się ścigać i wszystkich z większym doświadczeniem i możliwościami. Jak już wszyscy się porozjeżdżali na tyle, że można jechać sobie swoim tempem, robi się nieźle. Choć po MEGA startował jeszcze wyścig FAMILY i jeden nadambitny tatuś popędzający syna (nawet nie pozwolił mu stanąć, żeby się napić wody…) dogonił nas i zrobił zamieszanie wyprzedzając innych. Ale na szczęście nieduże…
Sama trasa jest całkiem malownicza i ciekawa, ale nie bardzo mamy czas, żeby się zachwycać widokami, jak to zawsze czynimy na naszych wycieczkach rowerowych. Do tego bardzo dużo podjazdów (z nową przerzutką można jechać!), a co gorsza bardzo dużo ostrych zjazdów często po błocie, kamieniach i korzeniach. Bez sprowadzania roweru się nie obyło. Jedziemy długie fragmenty przez łąki i pola, wzdłuż lasu.
W lesie natrafiamy na błotnisty zjazd zakończony kałużą… Ale za to potem fajny odcinek w dół asfaltem, a kawałek dalej polną drogą przy pięknie kwitnącym rzepaku.
Majaczący widok kaplicy cmentarnej, którą kojarzymy sprzed trzech tygodni, bardzo cieszy. W Krzeszowicach jest punkt pomiaru czasu i punkt regeneracyjny z wodą, kanapkami i bananami. To jest bardzo potrzebne, zwłaszcza że wreszcie robi się majowa pogoda i słońce przypieka. Spokojny przejazd przez miasto po asfalcie też jest miłą odmianą, choć okazuje się niebawem, że nie na długo.
Powrót do Trzebini przebiega w większości po szlakach/ścieżkach w lesie. Ta część wydaje się być bardziej wymagająca, ale z drugiej strony jest przyjemniejsza. A może to efekt zmęczenia? Przejazd polami, zjazd do Czernej i wyjazd (na szczęście asfaltem) po drugiej stronie wsi na kolejne wzniesienie. To ostatnie przypomina zmultiplikowany wyjazd pod schronisko Sokolica sprzed tygodnia. Tu w lesie jest mnóstwo błota, więc o przyjemności z jazdy stanowczo nie da się mówić.
W Ostrężnicy dolewka wody i punkt regeneracyjny z bananami i batonikami. A dalej jedzie się nadspodziewanie przyjemnie. Spory kawałek trasy prowadzi przez las najpierw wąskimi ścieżkami i dalej szerokimi drogami leśnymi o małym nachyleniu i bez niespodzianek. Do tego już odległość między poszczególnymi uczestnikami jest na tyle duża, że nie trzeba się martwić, że komuś zajedzie się drogę albo będzie się tarasować zjazd, ani tym, że z kolei ktoś zatrzyma się nagle na podjeździe, co na wcześniejszych fragmentach się zdarzało.
Na tym odcinku pojawia się trochę leżących na trasie drzew, jak również wystających pieńków – organizatorzy zamalowali je na różowo, żeby rzucały się w oczy i w nie nie wjechać. W ogóle oznaczenia trasy są super przygotowane – właściwie nie ma się co zastanawiać, którędy jechać. Co kawałek są strzałki albo wstążki z logiem maratonu, a na wielu zakrętach (tam, gdzie mógłby pojechać samochód) stoją policjanci i strażacy kierując ruchem i wskazując drogę.
Końcówka trasy to z kolei czerwony szlak rowerowy w Trzebini, którym jechaliśmy rok temu. Nawet mimo zmęczenia – o ile łatwiej się go jedzie bez sakw! Do tego wizja końca wyścigu i możliwość odpoczynku i zjedzenia czegoś solidnego dodają sił i motywacji na końcówce.
Dojeżdżamy do mety! W nagrodę oczywiście pamiątkowy medal – choć smoki są zawiedzione, że nie jest to medal z czekolady.
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku! Ale tym razem spokojniejszym 😉