Trójstyk Polski, Litwy i Rosji jest bardzo ciekawym miejscem. Suwalszczyzna zachwyca przyrodą i ukształtowaniem terenu. I nikt nam nie wmówi, że tu jest polski biegun zimna!
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Green Velo, fragmenty Podlaskiego Szlaku Bocianiego, Szlak Doliny Czarnej Hańczy |
Liczba kilometrów: | 74 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 588 m ↑ 675 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szutry, piaski |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, drogi polne, ścieżki rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | trójstyk + logo Green Velo, ruiny dworu w Starej Hańczy, rezerwat przyrody głazowisko, punkt widokowy w Turtulu, Suwałki (centrum, figurki krasnali) |
Ślad GPX |
Dzień zaczynamy wcześnie. O 3 budzi nas wschód słońca, bo akurat okna balkonowe z pokoju mamy skierowane w tym kierunku. Wygląda to pięknie, jednak wstające słońce nie tylko wygląda, ale też grzeje, i już niedługo robi się wyjątkowo gorąco. O 6 nie wytrzymujemy i wstajemy.
Najpierw kierujemy się na trójstyk Polski, Litwy i Rosji. Docieramy tam szlakami Green Velo i drugim szlakiem, którego nie możemy zidentyfikować na mapie, a ma charakterystyczne logo. Może to jakiś szlak fortyfikacji? Ktoś może wie i rozwiąże zagadkę?
Przed wjazdem do trójstyku jest parking, altany, logo Green Velo i sporo tablic informacyjnych o regionie i współpracy transgranicznej z Litwinami. Szczególnie zainteresowała nas jedna tablica – wychwala region jako polski biegun zimna. Od drugiej strony wiaty zamieszczony jest termometr – 34 stopnie (a jest 7 rano!). Szkoda, że nie da się tak zrobić zdjęcia, żeby objąć na nim jednocześnie ten termometr i informację o biegunie zimna….
Do trójstyku dojeżdżamy asfaltową alejką od strony granicy polsko-litewskiej. Kiedyś można było podejść do obelisku z nazwami trzech państw, teraz dostęp nawet do tego miejsca jest zabroniony.
Kawałek za Bolciami zmieniamy zdanie na temat autora ulotki reklamującej region, w której twierdził, że Mazury Garbate to Bieszczady północy. Owszem, są pagórkowate, ale bez przesady, więc go wyśmialiśmy. Teraz zwracamy honor, z tą różnicą tylko że to już nie Mazury Garbate a Sulwaszczyzna. Można się tu zmachać wyjeżdżając pod górę! Ukształtowanie terenu mocno skojarzyło nam się z naszymi podkrakowskimi terenami, a nawet z naszymi wycieczkami rowerowymi w okolicach Kacwina na Spiszu. Na szczęście to bardziej wrażenie wizualne, nie ma tu aż tak stromo. Ale płasko to już było!
Czy to podobieństwo do domu czy po prostu widok falującego terenu lepiej wpływa na ludzi? Mimo tego, że w jazdę trzeba włożyć trochę więcej energii niż na Żuławach, czujemy się tu znacznie lepiej niż na tamtej ciągnącej się po horyzont płaskości.
W Starej Hańczy wjeżdżamy do innego świata. Nad brzegiem Hańczy są ruiny dworu, który za czasów swojej świetności przed wojną stanowił perełkę regionu i cel wyjazdów turystycznych ówczesnego PTTK.
Teraz z dworu nie zostało wiele: schody i aleja prowadząca do wejścia. Ale na terenie zaraz obok jest MOR, mały plac zabaw dla dzieci, kącik edukacyjny przyrodniczy i co najważniejsze: dzika plaża nad Hańczą! Jak tu pięknie! Ludzi nie ma dużo, a czysta woda (i wysoka temperatura) aż zmuszają do zanurzenia się w niej! Wyjątkowo urocze miejsce. I mimo że Hańcza jest najgłębszym jeziorem w Polsce, od tej strony przy brzegu daleko jest płasko, więc bezpiecznie można tu pływać i się pluskać.
Niestety od rana nie mijaliśmy po drodze żadnego sklepu, więc z braku zapasów wody i jedzenia nie możemy spędzić tu tyle czasu, ile byśmy chcieli. Przejeżdżamy na południowy brzeg Hańczy, gdzie znajdujemy otwarty sklep w Błaskowiźnie. Próbujemy rozłożyć się na oficjalnej plaży nad Hańczą leżącej w środku tej miejscowości. Pewnie gdybyśmy tu trafili najpierw, zostalibyśmy. Ale po ciszy i spokoju wcześniejszej miejscówki, nie możemy tu się zrelaksować. Plaża z molo są ładnie przygotowane, ale zaraz koło nich przebiega główna droga przez wieś, a na dodatek któryś sąsiad akurat rozpoczął koszenie. Uciekamy stamtąd kawałek dalej do miejsca oznaczonego jako miejsce nurkowe. Tu już niestety pływać byłoby ciężko, o plażowaniu na macie nie ma mowy, ale od czego są hamaki? W zupełnej ciszy nad jeziorem bujamy się w hamakach z książkami.
Znowu trafiamy na oznaczenia Podlaskiego Szlaku Bocianiego. Z głównej drogi skręcamy do głazowiska Bachanowo. W tym celu trzeba minąć MOR i niepozorną ścieżką polną przedostać się w głąb łąk. Wyobrażaliśmy sobie wielkie głazy i skały, więc widok trochę nas rozczarowuje. Ale trzeba przyznać, że jest to oryginalne miejsce – rzadko gdzie można zobaczyć coś podobnego. Głazowisko wygląda jak łąka obsypana kamieniami – jakby na wierzch ciasta nasypać rodzynki i je powciskać, żeby się dobrze trzymały. Całość jest ogrodzona i zaopatrzona w mostki nad Czarną Hańczą i tablice informacyjne.
Jedziemy dalej szlakiem i w Turtulu skręcamy nad Staw Turtulski, nad którym mieścił się dawniej młyn. Zostawiamy rowery na brzegu Czarnej Hańczy i maszerujemy w górę.
Najpierw trafiamy na taras widokowy, a następnie na ścieżką edukacyjną „Doliną Czarnej Hańczy” na oddaloną o 900m wieżę widokową w Malesowiźnie. Widok z gtarasu widokowego jest super, ale spacer do wieży widokowej można sobie odpuścić. Widoki nie są złe, ale nie są też jakoś specjalnie „wow”. Wyjeżdżając z Turtula skusić się jeszcze można na jedną atrakcję – ścieżkę edukacyjną „U źródeł Szepuchy”.
W tym miejscu na dłuższy czas rozstajemy się z Green Velo. Dochodzimy do wniosku, że na tym odcinku nie ma już specjalnych atrakcji, a w w jeziorze Szelment Wielki już nie będziemy pływać, zamiast tego wybieramy inną trasę rowerową, dzięki której szybciej powinniśmy dojechać do Suwałk.
Już po kilku metrach okazuje się, że wybór był świetny – jedziemy polną drogą między pagórkami z głazami i/lub krowami. Niestety trafiamy na kilka bardziej piaszczystych fragmentów, ale nie ma ich dużo, a piasek jest na tyle ubity, że nie ma konieczności pchania rowerów.
Od miejscowości Podwysokie Jeleniewskie jedziemy już asfaltem i mijamy wielką farmę wiatraków. A od Białej Wody pojawia się większy ruch na drodze, a wraz z nim ścieżka rowerowa. Wracamy na Green Velo i ścieżką rowerową wzdłuż bardzo ruchliwej drogi wjeżdżamy do Suwałk od północy.
Od tej strony wjazd do miasta jest długi, ale cały czas prowadzi ścieżką rowerową wzdłuż głównej drogi. Mijamy liczne osiedla i markety. W końcu docieramy bardziej w pobliże centrum, gdzie rozpoczynamy poszukiwania krasnoludków (tych od Sierotki Marysi).
Przejeżdżamy oczywiście koło napisu „Pogodne Suwałki”, który widzieliśmy już rok temu. W centrum nic się nie zmieniło, przybyła tylko jedna tablica z Blues Festiwal 2023. Staramy się tym razem zeksplorować inne rejony miasta niż poprzednio, więc odkrywamy sporo terenów zielonych nad rzeką, a nawet plażę nad stawem Arkadia. Z nowinek poza krasnoludkami trafiamy też na ładny patrioryczno-lokalny mural.
I właściwie tutaj nasza wyprawa tegoroczna Green Velo powinna się skończyć. My jednak jedziemy jeszcze kawałek dalej nad Wigry, żeby w miarę możliwości zrobić sobie dzień spływu kajakowego Czarną Hańczą.
A powrót z Suwałk pociągiem okazuje się świetnym pomysłem – pociąg jedzie przez całą Polską z Litwy do Krakowa, ale w Suwałkach stoi na stacji 30 minut, więc spokojnie możemy zapakować rowery. Zabawnie się robi w Białymstoku, jak dochodzą kolejne rowery i na hakach w wejściu wisi w naszym wagonie wisi w sumie 12 rowerów (czyli max) i żeby przejść między nimi od wejścia albo do toalety trzeba się przeciskać i schylać pod kierownicami. No i wielka szkoda że w Warszawie w zaduchu podziemnego dworca stoimy (planowo) aż 42 minuty. Ale i tak PKP nas mocno zaskakuje pozytywnie tym razem.
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!