Może to pogoda, może to zniechęcenie dziurawym asfaltem, ale odcinek Pieniężno – Lidzbark Warmiński na całej trasie Green Velo oceniamy najgorzej. Ale nie zniechęcajcie się – nie jest długi, więc trzeba go przejechać i cieszyć się resztą drogi!
Rodzaj trasy: | długodystansowy + pętelka po mieście |
Szlak: | Green Velo |
Liczba kilometrów: | 63 km + 16 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 375 m ↑ 390 m ↓ + 85 m ↑ 85 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, dziurawy asfalt, bruk, szuter |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, drogi polne, ścieżki rowerowe, drogi leśne, drogi na byłych liniach kolejowych |
Atrakcje dodatkowe: | Pieniężno (seminarium misyjne, ruiny zamku i ratusza), Rezerwat Dolina Wałszy, Górowo Iławieckie, Lidzbark Warmiński (zamek, oranżeria, mural z Kopernikiem) |
Ślad GPX |
Szczęśliwie zapowiadane na dzisiaj burze (miało lać i grzmieć cały dzień) przeszły w nocy. Oberwanie chmury było takie, że mimo dachu nad głową czuliśmy pewien dyskomfort psychiczny. O konieczności zamknięcia okna w pokoju przy największym wichrze i deszczu już nie wspomnę.
Rano niebo jest całe przykryte chmurami, świat nie wygląda pięknie, ale my się i tak bardzo cieszymy na taką pogodę. Jest szansa, że już nie będzie dziś padać i będzie przyjemny dzień.
W Pieniężnie Pierwszym przejeżdżamy koło Misyjnego Seminarium Duchownego Księży Werbistów, gdzie w imponującym, ceglanym budynku znajduje się (obok seminarium samego w sobie i klasztoru) Muzeum Misyjno-Etnograficzne.
Kawałek dalej zjeżdżamy z drogi (i szlaku) w prawo, żeby popatrzeć na Rezerwat Rzeki Wałszy – chyba najciekawsze miejsce w okolicy. Główną ścieżką nie przejedziemy, choć z zewnątrz wygląda super, bo jest tu sporo schodów. Przejeżdżamy więc koło leśniczówki i tu jest tylko kilka małych schodków, po których sprowadzamy rowery na polanę nad Wałszą, a dalej już ścieżką spacerową niby singielkiem jedziemy przez las. Bardzo przyjemna trasa.
Widok na miasto, który roztacza się przed nami u wylotu ścieżki spacerowej z lasu, nie jest zniechęcający. Mijamy elektrownię wodną i wjeżdżamy do centrum.
Tu już jest zniechęcająco. I największą zagadkę stanowi fakt, że jest tu poprowadzony szlak łącznikowy Green Velo od szlaku głównego aż do ruin zamku. I po co? Tyle pięknych, ciekawych, wartych zobaczenia miejsc przy Green Velo jest pomijanych (np. tężnie w Gołdapi, centrum Rzeszowa czy rezerwat Szumy nad Tanwią), a tu jest specjalnie wytyczony (i oznaczony!) szlak prowadzący do… no właśnie… Ratusz jest w rozsypce, ruiny zamku są dopiero budowane, droga cała dziurawa, a cały ten dawny rynek otoczony komunistycznymi kamienicami. Nawet jakaś mieszkanka zaczepia nas, żebyśmy stąd jechali, bo tu nic nie ma. Ok, rozumiem, że gmina jest biedna, a państwo nie inwestuje w renowację miasteczek w tym regionie, ale innego aż tak zaniedbanego miasteczka jeszcze nie widzieliśmy.
Tylko kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła jest odnowiony i robi dobre wrażenie. Akurat udaje nam się, że pani (kościelna?) idzie z kluczami i wpuszcza nas do środka. Co ciekawe, kościół jest pięczonawowy, więc nietypowy. I jest ładniejszy i ciekawszy niż widziana przez nas wczoraj katedra we Fromborku, do której wstęp jest płatny.
Jedyne co na pewno można powiedzieć o Pieniężnie, to że mimo wielu meneli o poranku na ulicach, biznes tu się kręci – oprócz małych sklepików, kebabów itp, jest tu kilka sieciowych marketów…
Droga od Pieniężna do Krzekotów to głównie szutry i polne drogi. Jedziemy przez malutkie wsie z pojedynczymi zabudowaniami, a głównie towarzyszą nam pola, a od czasu do czasu pastwiska z krowami. Ile tu jest tych krów?! Jeżeli zastanawiacie się, czy gdzieś w Polsce (poza ewentualnie górami i puszczami) jest jakieś miejsce, gdzie w promieniu kilku kilometrów nie ma żadnych ludzi, to to jest tutaj.
Na MORze w Krzekotach ubieramy długie spodnie i bluzy. Wjeżdżamy na drogę, którą podążamy aż do Kandytów (m.in. przez Skarbiec 🙂 ). W większości jedziemy drogą, fragmentami jest poprowadzona ścieżka rowerowa. I nawet mijane przez nas na tym odcinku wioski robią lepsze wrażenie niż Pieniężno – wiadomo, że cudów tu nie ma, jest bidnie, ale (prawdopodobnie sami mieszkańcy) starają się choć trochę rozweselić swoje otoczenie, np. stawiając schludne doniczki z kwiatkami przy przystanku autobusowym.
Za Kandytami zaczyna się jeden z najlepszych fragmentów dzisiejszej trasy – ścieżka wiodąca dawną linią kolejową do Górowa Iławieckiego. Jedzie się super, bo płaskim a szerokim nasypem. Po obu stronach nasypu mijamy na przemian drzewa, pola, łąki (pięknie fioletowe od łubinu) i bagna.
W Górowie Iławieckim oglądamy ratusz z drewnianą wieżyczką. Wzdłuż rzeczki Górowskiej Młynówki nie znajdujemy przejazdu, więc poruszamy się normalnie ulicami. Trafiamy nad Staw Garncarski – tu trzeba przyznać, że teren wokół jest zadbany z deptakiem dookoła. Ale już po chwili czeka nas rozczarowanie, bo restauracja, na którą liczyliśmy (na googlu informacja, że otwarta do 18) jest zamknięta.
Na szczęście znajdujemy inną i tu jemy obiad. Barman oferuje nam gratisowy napitek alkoholowy specjalnie dla rowerzystów na zakwasy. Yyyy? Grzecznie dziękujemy podając tylko w wątpliwość etyczność takiej propozycji i sensowność picia alkoholu na zakwasy. Informacja o naszej odmowie chyba dociera do właścicielki, bo po skończonym obiedzie przynosi nam w zamian mały słoiczek miodu. To cieszy nas bardzo i bardzo dziękujemy – będzie na kolację jak znalazł 🙂 Ale chyba jesteśmy fenomenem – zaraz po nas przychodzi dwóch innych rowerzystów, którzy nie dość że ochoczo wypijają gratisową miksturę, to jeszcze zamawiają po piwie. Po czym wsiadają na rowery i jadą dalej… Odważnie, zważywszy na fakt, że w okolicy w większości jedzie się po prostu drogą z samochodami.
No i właśnie… Cała droga od Górowa Iławieckiego (tu przez moment jest ścieżka rowerowa, ale zaraz się kończy) aż do Pieszkowa to jazda drogą… asfaltową… z dziurami… Zgadujemy, że to też jest jeszcze poniemiecka droga albo asfalt został wylany na tym niemieckim bruku. Dziur jest więcej niż asfaltu, więc przyjemność z jazdy żadna. Jakby zerwali te resztki asfaltu i jechało się po prostu ubitą drogą, byłoby o niebo lepiej.
Na tym odcinku mijamy dwie atrakcje. Pierwszą jest miejscowość Dwórzno z muralem i numerami domów w kształcie czapki kapitańskiej Napoleona (czy coś w ten deseń). W każdym razie jest to mocno nietypowe. Druga atrakcja to kościół z drewnianą wieżą. Niby nic, ale na Warmii wszystkie kościoły są takie same – poniemieckie, ceglane budynki z niemal jednakowymi wieżami (oczywiście też ceglanymi). I akurat gdy to komentujemy, że wszystkie kościoły są ceglane i pewnie pierwsze drewniane świątynie zobaczymy dopiero na Suwalszczyźnie w postaci drewnianych cerkiewek, mijamy kościół ceglany, ale z drewnianą wieżą. Dobre i to 🙂 Jest trochę urozmaicenia.
W Pieszkowie przecinamy dużą szosę i wjeżdżamy na porządny szuter i ubite polne drogi. W Nerwikach mijamy tylko jedno gospodarstwo, po czym wjeżdżamy do lasu i już po chwili trafiamy na miejsce noclegu.
Właściciel agroturystyki, w której śpimy, jest myśliwym i wyrabia twarogi, więc na śniadanie dostajemy salami z jelenia, kiełbasę z dzika, kilka twarogów, a do tego miody (dwa rodzaje), inną wędlinę, sery i warzywa. Dobrze, że nie spieszymy się, bo śniadaniujemy aż 1,5 godziny (z ładnym widokiem na jezioro), a nie możemy tego przejeść. A wszystko smakuje, więc żal nie spróbować.
Dzień planujemy spędzić na plaży. Ale najpierw jedziemy z Wielochowa świecącą ścieżką rowerową (w dzień jest niebieska, po zmroku jej nie widzieliśmy) do Lidzbarku pokręcić się po mieście i zrobić zakupy na plażę i na wieczorne ognisko.
Lidzbark jest perełką Warmii i wreszcie sprawia wrażenie zadbanego miasta. A do tego dość bogatego, a na pewno umiarkowanie turystycznego. Już sam wjazd do miasta (cały czas bezpiecznie ścieżką rowerową) bardzo cieszy, bo przejeżdżamy parkiem nad Łyną, gdzie nie dość, że po prostu jest bardzo ładnie, to spotykamy tu Kopernika i Napoleona.
Lidzbark ma nawet szlak kopernikowski i quest w aplikacji dotyczący astronoma w mieście. My trafiamy tylko pod mural z jego wizerunkiem.
Kolejny przystanek to Oranżeria Kultury – bardzo ładny budynek z ogrodem i schodami na wzniesieniu, z którego zobaczyć można kawałek miasta.
Wjeżdżamy do miasta i od razu kierujemy się do lodziarki na lody i kawę. Trzeba korzystać z okazji, że jest tu kawiarnia – nieczęsto znajdujemy na trasie takie miasta. Skuszamy się (jest takie słowo?) i na kawę, i na lody. Spędzamy miło czas czytając książki i obserwując otoczenie. Są ostatnie dni roku szkolnego, więc ogródek lodziarni jest okupowany przez uczniów w różnym wieku. Ale nie, nie są na wagarach! Poszczególne klasy przychodzą tu z nauczycielami: począwszy od nastolatków, przez młodsze klasy, aż po grupy przedszkolne.
Najedzeni i napojeni docieramy pod Zamek Biskupów Warmińskich, który najpierw objeżdżamy wzdłuż Łyny by trafić na przedzamcze między zamkiem a hotelem mieszczącym się w jego burach i basztach. Zamek wybudowany został w XIV wieku i do dzisiaj zachował się w bardzo dobrym stanie – jest jednym z najlepiej zachowanych obiektów architektury gotyckiej w Polsce.
Trzeba przyznać, że choć dużo mniejszy niż zamek w Malborku, to też robi wrażenie. A przede wszystkim zarówno zamek, jak i teren wokół niego są ładnie odremontowane i zadbane. I co ciekawe, tutejsza kasa biletowa jest chyba jedynym miejscem (a przynajmniej jedynym oczywistym), gdzie można kupić jakieś pamiątki jak np. magnes. Ani przy zamku, ani na rynku nie ma bud z pamiątkami ani tym bardziej z chińskim badziewiem.
Wracamy w stronę Wielochowa, gdzie na ładnie zorganizowanej plaży z pomostami drewnianymi i trójką ratowników można spokojnie plażować i pływać. Bardzo przyjemny relaks na trasie rowerowej. W końcu co wakacje to wakacje!
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!