W tych rejonach Warmii bardzo ciężko znaleźć nocleg pod dachem, więc jeśli ktoś nie jedzie z namiotem odcinek Lidzbark Warmiński – Barciany to minimum, które musi pokonać, a sporo rowerzystów dojeżdża od razu do Węgorzewa, gdzie baza noclegowa jest spora.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Green Velo |
Liczba kilometrów: | 104 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 580 m ↑ 600 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szuter, ziemia, piasek, płyty brukowe, bruk |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, ścieżki leśne, ścieżki rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Stoczek Klasztorny (klasztor), Galiny (pałac i folwark), Bartoszyce (rynek), Sępopol (mury), Drogosze (pałac), Barciany (zamek) |
Ślad GPX |
Pyszne śniadanko składające się znowu z salami z jelenia i twarogów jemy tym razem w towarzystwie dwójki innych rowerzystów. Jak się okazało, jadą w tym samym kierunku co my, a dzień wcześniej nocowali w Agroturystyce Pod Czaplami, w której my byliśmy 2 noce temu. Pewnie dzisiaj nieraz będziemy się wymijać na trasie.
Zaraz za Lidzbarkiem Warmińskim trafiamy na krótki, ale bardzo malowniczy przejazd między dwoma stawami, z którego to przejazdu zdjęcia często są w materiałach reklamowych Green Velo w tym rejonie.
Jedziemy głównie szutrowymi drogami przez lasy i pola, czasem pojawia się asfalt i samochody. Docieramy do Stoczka, gdzie robimy postój na lody w pięknej altance na środku wsi i gdzie po raz pierwszy doganiają nas rowerzyści poznani przy śniadaniu.
W Stoczku oglądamy Sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, w którym więziony był kardynał Stefan Wyszyński przez władze komunistyczne. Nie bardzo tylko wiemy, czemu tablice z historią tego miejsca są tylko po angielsku i po niemiecku, a po polsku nie można nic się dowiedzieć.
Zaraz za Stoczkiem przy altance wiejskiej mijamy uroczego dożynkowego miśka – pewnie został jeszcze z zeszłego roku, ale od razu można się uśmiechnąć na jego widok.
Asfalty i szutry się kończą, a zaczyna się tarka. Tego jeszcze nie było na tej wycieczce! Na szczęście nie jest długa, a miejsc z dużym piaskiem nie ma zbyt wielu. W końcu skręcamy do lasy i leśną śnieżką edukacyjną (niemal singielkiem) wzdłuż Pisy docieramy do Galin.
A w Galinach wita nas piękny pałac i – co ciekawsze – folwark z licznymi stajniami, a w nim nasi rowerowi znajomi. Ale jak? Przecież nas nie mijali? Cwaniaki ominęli piaski i tarkę i objechali ostatnie fragmenty trasy gładkim asfaltem.
Teren jest olbrzymi i jak ktoś lubi konie, będzie zachwycony mogąc je obserwować na pastwiskach folwarku. Za Galinami do Węgorytów jedziemy pięknym asfaltem. Nawet nie wiemy kiedy i jak pokonaliśmy połowę dzisiejszej trasy.
No i tu się zaczynają schody. Na szczęście nie dosłownie, ale w rzeczywistości nie jest dużo lepiej. Wjeżdżamy na prawie 10 km odcinek starej drogi z płytami brukowymi (czy jakkolwiek to nazwać) – jest lepiej niż na zwykłym bruku, ale daleko temu do komfortu jazdy. Przygoda przygodą, ale ile można!?
Nawet mijane po drodze ruiny dworów i liczne łąki i pola nie cieszą tak, jak powinny. Jesteśmy wytrzęsieni porządnie.
Początkowo planowaliśmy skrócenie trasy, ominięcie Bartoszyc i skorzystanie z zielonego szlaku rowerowego na południowym brzegu Łyny. Potrzeba zjedzenia obiadu wymusza na nas jednak wjazd do miasta. O dziwo miasto robi dobre wrażenie – zarówno rynek (choć wybetonowany, to z kwiatkami i zadbany), jak i parki, przez które przejeżdżamy w mieście.
Jako że już wjechaliśmy do Bartoszyc, postanawiamy trzymać się dalej Green Velo zamiast cofać się na zielony szlak. Kilometrowo wyjdzie nam to teraz już podobnie, a może Green Velo prowadzi ładniejszymi, bezpieczniejszymi drogami z jakimiś atrakcjami? Niekoniecznie… Na szczęście ruch na drodze nie jest zbyt duży. A kolejna atrakcja znajduje się dopiero w Sępopolu, przez który i tak mieliśmy jechać. Są tu średniowieczne mury obronne miasta i kościół św. Michała Archanioła.
Dalej jedziemy Green Velo drogą co jakiś czas przejeżdżając mostem nad wijącą się rzeką Guber. Bardzo nas ona cieszy, bo rano w trasie graliśmy w „państwa – miasta” (a konkretnie mówiąc w „rzeki”) i mieliśmy problem z polską rzeką na „G”. A co to za problem? Rzeka na literkę „G”? Oczywiście, że Guber! 🙂
W Drogoszach zbaczamy na moment ze szlaku, żeby podjechać pod dwór – podobno najlepiej zachowany w okolicy. Niestety jest zaniedbany, pozostaje w prywatnych rękach i podziwiać go można tylko zza płotu wyobrażając sobie jego świetność.
Ostatni przystanek przed noclegiem to Barciany. Przede wszystkim, korzystając z okazji, że jest to spore miasteczko, robimy zakupy na kolację i śniadanie. Podjeżdżamy też pod zamek – który jest w ruinie, zupełnie nieudostępniony do zwiedzania, w żadnej sposób nieoznaczony, a jednak ładny. Na pewno ładniejszy niż ten w Pieniężnie, do którego wiodły specjalne drogowskazy szlaku łącznikowego Green Velo…
Jeszcze kilka ostatnich kilometrów i 100 km nasze. Nocleg mamy w agroturystyce w środku niczego. I znowu na kolację zajadamy jajecznicę z wiejskich, świeżych jajek. Ewidentnie dzień bez wiejskich jajek na tym wyjeździe, to dzień stracony 🙂
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!