Dzisiejszy odcinek Green Velo kończy przygodę i styczność z Podlasiem. Pzejeżdżając przez Bug zmieniamy województwo.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Green Velo |
Liczba kilometrów: | 84 km |
Trudność: | ogólnie łatwa, na sporym odcinku średnia („tarka” na drodze) |
Przewyższenia: | 505 m ↑ 577 m ↓ |
Podłoże: | szutry, asfalt, piasek i „tarka”, kocie łby |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, drogi polne i leśne |
Atrakcje dodatkowe: | Rezerwat Jelonka, Rogacze (cerkiew), Borysowszczyzna, Rezerwat Przyrody Sokóle, Grabarka (klasztor prawosławny), Mielnik (wieża widokowa, góra zamkowa, ruiny kościoła zamkowego, kopalnia kredy), prom na Bugu |
Ślad GPX |
Noc jest trochę niespokojna. Nocleg ogólnie bardzo fajny, ale łóżka niewygodne – dość ciasne i z dołkami. Nad ranem zrywa się wiatr i czekamy na przyjście zapowiadanej burzy. Do tego już o 7 mamy pobudkę – przyjechała właścicielka przygotować śniadanie, które zapowiedziała nam na 8.
Koniec końców nie jest źle. Burza przechodzi, jak jeszcze jesteśmy w łóżkach i to w pewnym oddaleniu od nas. Nad Policzną nawet nie padało! A przecież prognozy były nieciekawe i rzeczywiście wszędzie indziej lało solidnie – później na trasie jest wiele zmoczonych miejsc.
A na śniadanie dostajemy szakszukę i naleśniki – pyszności. Szkoda tylko, że wszystko wegetariańskie, ale i tak smaczne.
Z Policznej wyjeżdżamy z powrotem na szlak Green Velo w miejscu, gdzie go wczoraj opuściliśmy. Po drodze oglądamy jeszcze kapliczkę prawosławną we wsi.
Chmury zasnuwają niebo, ale już raczej nie będzie padać. Jedziemy przez las w kierunku zachodnio-południowym aż do Kleszczeli – tu można zobaczyć cerkiew i zrobić zakupy. Szlak zakręca niemal o 180 stopni i teraz wiedzie na wschód. W miejscowości Dobrowoda czeka na nas fragment z kocimi łbami – ale można go przejechać poboczem trawą, więc nie ma się, czego bać. Na skrzyżowaniu warto się zatrzymać zobaczyć jeden z domów i rzeźby przy płocie. Dalej droga wiedzie przez las aż dojeżdżamy do zalewu Repczyce. Jest tu plaża, pomosty, MOR, miejsce na ognisko, altanki i kemping. Pierwotnie planowaliśmy tu kąpiel, ale nie ma upału, więc poprzestajemy na postoju na brzegu z książką.
Kolejny odcinek to przejazd przez kilka wiosek. Czeremcha wita nas budynkiem dworca kolejowego rodem z czeluści PRL-u. A zaraz za nim niespodzianka: nowoczesny budynek dworca czyściutki, elegancki z ławeczkami i wiatą dla rowerów. Niezły kontrast! Na zakręcie oglądamy lokomotywę z muzeum kolejnictwa.
W sklepie Arhelan odkrywamy, że można w nim kupić lody na gałki – świetne odkrycie! Z lodami podjeżdżamy na najbliższy MOR przy gminnym ośrodku kultury. Na koniec podjeżdżamy jeszcze pod cerkiew Matki Bożej Miłującej – czyż kopuły nie wyglądają jak szpic na choince?
Za Czeremchą zaskoczenie – pusta nowiutka droga przez las. A na niej tylko my. Raz mijamy się tylko z dwójką rowerzystów jadących w odwrotnym kierunku. I tyle. A las jest taki, że aż chce się do niego wjechać szukać grzyby.
Kolejny mały przystanek to Miedwieżyki. Nie żeby była tu jakaś zaplanowana atrakcja turystyczna lub sklep. Ogry!?
W Rogaczach mijamy galerię rzeźb zwierzątek i kolejną niebiecką cerkiew. Tym razem to cerkiew pw. Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy.
Za Rogaczami zaczynają się piaski – do przejechania, ale nie jest to ideał jazdy. W Nurcu wjeżdżamy na asfalt nówka sztuka. Ale skręcamy (W LEWO!) w Nurczyku i… zaczyna się na nowo. W sumie to ponad 10 kilometrów piasków. A na tym odcinku dodatkowo jest tarka. Da się jechać, ale czasami to wybór między młotem a kowadłem: kopny piasek czy wstrząsy. Na dodatek droga jest dość mocno uczęszczana, a każdy samochód pędzi i wznieca kurz na nas, co dodatkowo utrudnia jazdę. Jest przygoda, ale trochę przesadzili z puszczeniem Green Velo akurat tędy. Ciekawe, że (zwłaszcza później w Lubelskim) Green Velo jedzie krajówkami i omija lasy i atrakcje mimo, że jest tam fajny szuterek, a na tym odcinku prowadzi tą tarką. Całość do przejechania, ale nastawcie się, że Wasza średnia prędkość na tym odcinku gwałtownie spadnie. Na zdjęciu próbka podłoża, ale zdjęcie stanowczo nie odzwierciedla zakresu wrażeń z jazdy 😀
W Nurcu Stacji oglądamy wieżę ciśnień i dokupujemy butelki wody. Podchodzi do nas mieszkaniec miejscowości i wypytuje o naszą trasę. Zaciągamy języka, czy dalej znowu będzie tarka. Uspokaja nas, że to już koniec, po czym zaczyna proponować nam modyfikacje naszej trasy. My jednak mamy konkretny punkt do zobaczenia po drodze, więc za propozycje dziękujemy i jedziemy po swojemu.
Mijamy Borysowszczyznę (ekstra są te nazwy!), rezerwat przyrody Sokóle i skręcamy do naszego najbliższego celu. Tu droga momentami też się „psuje”, przy czym tym razem są to małe kocie łby. Po poprzednich kilometrach nie robi to na nas wrażenia. Wrażenie (i to jakie) robią na nas 2 czarne wielkie psy, które za nami wyleciały z lasu. Dobrze że już z oddali szczekały i przyspieszyliśmy, żeby im uciec, a one nas bardzo nie goniły. Masakra. I to nie przy posesjach czy choćby polach prywatnych tylko w dzikim lesie.
Kolejny obowiązkowy przystanek to Grabarka – święta góra prawosławnych. Ogromna liczba krzyży na górze robi wielkie wrażenie – są ich tysiące. A u podnóża góry jest studnia cudownego źródła. Akurat jesteśmy świadkiem jak para z samochodu o tablicy rejestracyjnej z powiatu mrągowskiego napełnia kilka pojemnych kanistrów wodą z tej studni. Ale po co?
Za Grabarką jedzie nam się bardzo dobrze asfaltem, więc decydujemy, że nie skręcamy dalej za Green Velo tylko jedziemy główną drogą (pustą drogą). Trochę się dziwimy, bo na odcinku od Grabarki do Mielnika jest sporo podjazdów – zwłaszcza sam zjazd do miasta wymaga sporo pedałowania w górę.
Patrzymy na zegarki, bo trzeba zdążyć na prom Mielnik – Zaburze, a ten kursuje tylko do 18. A koniecznie trzeba na niego zdążyć, bo najbliższy most jest 20 km stąd, a stanowczo nie mamy ochoty na dodatkowe 40 km jazdy w zamian za kilka minut na promie. Jeszcze jest wcześnie, więc spokojnie idziemy coś zjeść. Dużego wyboru nie ma – zjadamy placki ziemniaczane z mięsem w jedynym otwartym tu barze. Szału nie ma, ale głód zaspokojony. Poza nami w barze jest sporo żołnierzy, którzy przyjechali tu by wzmocnić służby na granicy z Białorusią.
W Mielniku trzeba odwiedzić 2 punkty na mapie. Pierwszym z nich jest góra zamkowa z ruinami zamku i punktem widokowym na Bug.
Drugi obowiązkowy punkt to taras widokowy na kopalnię kredy – roztacza się stąd niecodzienny widok. Można tu też poczytać na tablicach informacyjnych o tradycji wydobycia i zobaczyć wagoniki kolejowe, którymi wożono urobek.
Szybkie zakupy i pędzimy na przeprawę promową. Przejazd człowieka to 4 zł, a roweru to koszt 5 zł – zastanawiamy się więc, czy człowiek z rowerem to 9 zł. Jednak nie – płacimy po 5 zł za komplet człowiek + rower. Przedostanie się na drugi brzeg trwa kilka minut i jest możliwe dzięki dwóm panom obsługującym platformę. Procedura przeciągania jest warta zaobserwowania.
Drugi brzeg Bugu wita nas dość stromym podjazdem. Potem trochę asfaltu, trochę szutrów, krzaki porzeczki, kilka ośrodków wypoczynkowych (z zewnątrz wyglądających jakby lata świetności miały bardzo dawno za sobą), kładzenie asfaltu, całkowity brak asfaltu i super nowiutka mega szeroka droga przez las. Mijamy rozjechaną żmiję (na całej trasie jest wiele rozjechanych zaskrońców), aż w końcu trafiamy na nocleg.
Właściciele mają 2 wielkie straszne psy, więc zostajemy poinstruowani, żeby między 22 a 7 nie wychodzić z domu, bo spuszczają te psy. A tymczasem rowery trafiają pod dach do garażu koło ich bud – tak dobrze pilnowanych rowerów jeszcze nie mieliśmy. A na kolację własnoręcznie robione pseudo hotdogi.
piękne te kopuły 🙂