Nasza przygoda z Green Velo już się kończy. Zjeżdżamy już ostatecznie do Przemyśla, po drodze zahaczając jeszcze o w stawy rybne w Starzawie i arboretum w Bolestraszycach.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Green Velo |
Liczba kilometrów: | 60 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 277 m ↑ 273 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szutry |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, ścieżki rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Łąki nad Szkłem, Chotyniec (cerkiew), Starzawa (stawy hodowlane karpia), Bolestraszyce (twierdza Przemyśl, arboretum), Przemyśl |
Ślad GPX |
Noc w hotelu była ciężka. Nad łóżkami była wentylacja, której nie dało się ani wyłączyś, ani zatkać, ani nawet przysłonić. Nie dość, że cały czas nieprzyjemnie szumiało, to jeszcze było zimno jak pieron. Śniadanie hotelowe też bez szału – niby ok, jajecznicy nie da się zepsuć, a do parówek był ketchup i musztarda, ale cała reszta mało smaczna. Jacyś ludzie (pewnie tirowcy) cieszyli się, że wreszcie jest tu ekspres do kawy, ale co z tego, skoro ziarna jakiejś niesmacznej kawy. No nic. Grunt, że dzisiaj już jest ładnie i ciepło (żeby o tym się przekonać, trzeba było wyjść przed budynek).
Zaraz niedaleko dalej natrafiamy na ładną cerkiew pw. Matki Bożej Pocieszenia Strapionych i na dwa wielkie magazyny z napisem Korczowa Dolina Centrum Handlu. Kawałeczek musimy podjechać drogą krajową i po chwili odbijamy w lewo na szutrową dróżkę z powrotem na szlak Green Velo.
Przejazd tutaj nie jest zbyt fascynujący. Jedziemy polną drogą omijając kałuże. Trzykrotnie przejeżdżamy nad A4 – trasa Green Velo mocno faluje. Po deszczu widzimy znowu sporo bocianów polujących na żyjątka w trawie.
Jedyną atrakcję między polami i wioskami stanowi wzgórze wykopalisk archeologicznych. Nie można na nie jednak wejść, a jedynie można poczytać o nim na tablicy z drogi.
W Stubnie robimy zakupy na piknik. Planujemy się rozłożyć gdzieś z hamakami – najchętniej w parku w Stubnie koło dworu Myszkowskich. Z planów nic nie wynika, bo dwór jest remontowany, a (przez to?) cały park jest ogrodzony i nie da się tam wejść. Zbaczamy więc z Green Velo, żeby podjechać do Starzawy, gdzie są stawy rybne hodowlane. Gospodarstwo rybackie jest umiejscowione przy rezerwacie przyrody Starzawa (teoretycznie jest wejście do rezerwatu, widać nawet tablice edukacyjne, ale jest tak zarośnięte, że strach). Składa się z licznych stawów, nad częścią z nich są specjalne zadaszone stanowiska do wędkowania. Do tego jest tu osiedle starych szarych bloków. A w centrum tego wszystkiego wybudowano nowy budynek na imprezy i wiatę z barem, gdzie można zjeść smażonego lub grillowanego karpia (choć nie tylko, kurczak w menu też jest). My zamawiamy kawę i zasiadamy na leżaczkach z książką.
Kolejny przystanek, to polecane przez spotkanego przez nas wczoraj rowerzystę Chałupki Dusowskie. Są tu dwa stawy w starej żwirowni. Miejsce byłoby super, bo jedzie się do niego długo szytrową drogą przez pola, a woda wygląda na czyściutką, jesteśmy tu całkiem sami. Ale jest tu niesamowity syf, wszędzie walają się śmieci. W takim otoczeniu ciężko się zrelaksować. A takie cacuszko by tu było! Zostajemy tu więc tylko na chwilę, wypijamy jogurty pitne i jedziemy dalej w drogę.
Niestety zaraz okazuje się, że największa atrakcja regionu już nie istnieje. Nie ma już kładki nad Sanem. Przejeżdża się nowiutkim zwykłym mostem z samochodami. Taka szkoda!!!
Drogą z samochodami docieramy do Bolestraszyc. Wyjeżdżamy na wzgórze, żeby zobaczyć fort XII San Rideau – jeden z fortów Twierdzy Przemyśl Jest zachowany połowicznie, ale co najważniejsze jest uporządkowany. Są tu tablice informacyjne, są dobudowane schodki i „szkielet” fortu, żeby można było sobie wyobrazić, jak to oryginalnie wyglądało. Całość jest schludna i zabezpieczona. Można nawet przespacerować się w środku fortu bez obaw o napatoczenie się na nic, czego nie powinno tam być.
Kawałek dalej trafiamy do arboretum Bolestraszyce. Wchodzimy tam na chwilę, a zostajemy niemal do zamknięcia. Teren jest ogromny i urozmaicony.
Zasadniczo jest to ogród botaniczny z naciskiem na drzewa. Choć nie tylko, bo krzewów, paproci i traw jest tu mnóstwo, a też i sporo kwiatów. Są pergole z bluszczami. Są oczka wodne z liliami i rybkami.
Oprócz tego w arboretum są różne „cosie” – w różnych miejscach ogrodu są wstawione różne rzeźby lub instalacje artystyczne. Są np. krasnoludki i strachy na wróble, gdzie indziej czai się czerwony kapturek, jest kamień wiszący, jest kamień „lewitujący”, ale jest też zegar słoneczny z kalendarzem.
Ponadto jest tu kilka zabytkowych budynków, jak np. chata i plebania z okolicznych wsi. Jest tu też kawiarenka (więc oczywiście kawa i lody muszą być), są stoły i ławeczki (więc rozdział czy dwa w książce też trzeba przeczytać).
W budynkach tych są różne wystawy – malarskie i litograficzne. A pod gołym niebem jest galeria sztuki „uwspółcześnionej” 😉
Żeby urozmaicenie arboretum było jeszcze większe, ukształtowanie terenu jest zróżnicowane. Spaceruje się tu nie tylko z przyjemnością sensoryczną (widoki, zapachy), ale też z ciekawością, na co trafimy dalej. Świetne miejsce!
Po wyjściu z arboretum zatrzymujemy się na obiad w najbliższej restauracji i testujemy kotlet. Ten podkarpacki nie ustępuje wielkością pola kotletowi podlaskiemu 🙂
Przed nami ostatnie kilometry wyprawy. Jeszcze chwila jedziemy drogą z samochodami przez wioski. Gdy zaczyna się administracyjnie Przemyśl, pojawia się ścieżka rowerowa. Do miasta wjeżdżamy wzdłuż Sanu obok ogródków działkowych. Bardzo fajny przejazd. A miasto znad Sanu w zachodzącym słońcu jest piękne. Zwiedzanie Przemyśla zostawiamy sobie na jutro już bez roweru. Zapraszamy do przeczytania o mieście, a także o niedźwiadkach.
Ale to nie koniec przygód wyprawy Green Velo. Po przerwie na pobyt w Przemyślu, czeka nas jeszcze powrót do Krakowa. Stawiamy się z pełnym ekwipunkiem na dworcu autobusowym w oczekiwaniu na Flixbusa. Okazuje się, że oprócz nas tym autobusem jechać będzie jeszcze jeden rowerzysta. Pan do nas podchodzi i trochę rozmawiamy. Co się okazało. Jest to 72-letni Francuz, który przejechał sobie kawałek Europy Eurovelo 4 aż do Lwowa i teraz z Przemyśla wraca autobusami do domu.
Jeszcze jeden aspekt powrotu do domu jest wart wspomnienia. A mianowicie fakt, że spodziewamy się powtórki z rozrywki ze Szlaku Orlich Gniazd. Radar burz pokazuje, że od zachodu do Krakowa zbliża się wielka burza. Mamy więc szansę być powitani w domu deszczem i piorunami. Burza jest jednak szybsza niż my, więc lać zaczyna, gdy my mijamy autobusem Tarnów. Gdy udaje nam się dotrzeć do Krakowa i przebić przez korki w mieście, burza już mija. Właściwie to, gdy kończymy zakładać sakwy i resztę osprzętu z powrotem na rowery, już tylko kropi. To się nazywa fart! I widzimy wielki plus tej sytuacji: mieliśmy darmową myjnię rowerów po drodze 🙂
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!