Kolejny dzień na Green Velo to kontynuacja wczorajszego dnia „pielgrzymkowego”, ale też dużo przyrody i największa atrakcja: trójstyk granic.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Green Velo + Nadbużański Szlak Rowerowy |
Liczba kilometrów: | 86 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 447 m ↑ 407 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szutry, piasek, trawa, ziemia |
Drogi: | drogi o małym i średnim natężeniu ruchu, ścieżki rowerowe, drogi i ścieżki leśne |
Atrakcje dodatkowe: | Kodeń (Kalwaria Kodeńska, zamek Sapiechów, bazylik św. Anny), Jabłeczna (monaster św. Onufrego), Sławatycze (figury brodaczy na rynku), Hanna (drewniany kościół), Różanka (wieża widokowa), Włodawa – miasto trzech kultur (zespół synagogalny, dom pokahalny), trójstyk granic Polska – Ukraina – Białoruś, Rezerwat Przyrody Żółwiowe Błota, Sobibór (muzeum pamięci), Sobiborski Park Krajobrazowy |
Ślad GPX |
Poranek to śniadanie na tarasie, chwila z książką i wizyta w sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej. Koniecznie trzeba zobaczyć jej obraz w bazylice św. Anny. I wejść na tereny za kościołem. Kalwaria Kodeńska jest dla nas zaskoczeniem. Znając naszą Kalwarię Zebrzydowską, podświadomie spodziewaliśmy się sporem góry z drogą krzyżową. A tu większość jej na płask poza oczywiście ostatnimi stacjami, które są na niewielkim pagórku. Poza ukształtowaniem terenu stacje są podobne jak u nas. A całość jest udrzewiona, więc mimo upału, jest tu przyjemnie i jest wiele cienia.
Obowiązkowo trzeba przejść się też po ogrodach – jest tu ogród rajski, ogród św. Józefa, rozlewisko „Genezaret”, ogród włoski, aleja lip. Największą atrakcję stanowi (a raczej będzie stanowić, jak urośnie) ogród – labirynt, na środku którego jest specjalna kulista konstrukcja, po której pną się pnącza chmielu, a w środku jest fontanna.
Za Kodniem jedziemy dalej na południe, wciąż drogą krajową. W Jabłecznej można odbić do monastyru św. Onufrego w ramach „pielgrzymkowego” aspektu wycieczki.
W Sławatyczach wjazd do miejscowości to stojące naprzeciwko siebie po dwóch stronach drogi głównej kościół i cerkiew. A w centrum pierwsze nasze kroki kierujemy do lodziarni (lody tradycyjne od 1957 r). Pycha!
W Sławatyczach kultywuje się tradycję „brodaczy”. W trzy ostatnie dni roku młodzi mężczyźni przebierają się w charakterystyczne stroje z wielkimi czapami.
Za Sławatyczami zaczyna się ścieżka rowerowa. I jest tu wyrwa w drodze – na szczęście ścieżka jest nienaruszona. Kolejny przystanek to Hanna (miejscowość leży nad rzeczką Hanką :D). Tu koniecznie trzeba zobaczyć ryneczek – park i drewniany kościół Piotra i Pawła.
Rzeźby (lokalnych) ludowych twórców zdobią nie tylko park, ale też tereny okoliczne. Jest nawet piękny mural. A do tego jest karczma organistówka urządzona w zabytkowej chacie, gdzie robimy sobie dłuższy postój z kawą i książką.
Za Hanną wciąż jedziemy piękną ścieżką rowerową. Nieopodal toru motocrossowego w Dołhobrodach wspinamy się na wieżę widokową na MORze. Na stojaku rowerowym znajdujemy wlepkę Loverowych – pozdrawiamy!
Z kolei wieża widokowa w Różance jest zamknięta z uwagi na jej zły stan techniczny. Pogrzebaliśmy w internecie – stan ten utrzymuje się od 3 lat. Mimo to warto skręcić do tej miejscowości zobaczyć ruiny folwarku – tego się nie spodziewaliśmy.
Kolejny przystanek i wielka nadzieja na jakieś pyszne regionalne jedzenie to Włodawa. Na mapie znajdujemy dwie obiecujące knajpy – jakież jest nasze rozczarowanie, gdy się okazuje, że w obu odbywają się imprezy zamknięte. W końcu zatrzymujemy się na obiad (zaskakująco bardzo dobry! nawet skuszamy się na deser!) w kawiarni na rynku. A rynek… sam w sobie rynek jest w porządku, całkiem zwyczajny. Ale czemu ten napis jest taki paskudny?!
Włodawa to miejsce trzech kultur. W internecie znajdujemy dwa wyjaśnienia tego stanu rzeczy. Jedno to bardziej oczywiste to kwestia niedalekiego trójstyku i kultur polskiej, ukraińskiej i białoruskiej. Drugie (chyba prawdziwsze) to połączenie wyznać katolickiego, prawosławnego i żydowskiego. W kilku miejscach w mieście można spotkać figury duchownych tych trzech religii.
Można tu zobaczyć starą synagogę i dom pokahalny.
Za Włodawą szlak Green Velo wiedzie przez Okuninkę między jeziorami Białym i Czarnym. Może gdyby to był dzień powszedni przed południem, skusilibyśmy się na kąpiel. W sobotę popołudniu spodziewamy się tam tłumów. Wybieramy więc bardziej bezludny i też ciekawszy kierunek – próbujemy dojechać na trójstyk. Spodziewamy się, że w jakiejś odległości od Bugu będą jakieś ostrzeżenia lub informacje, że nie można się tu zbliżać. A jednak nie. Gdy na piaszczystej dróżce do trójstyku wyjeżdżają nam naprzeciw samochody z kajakami, tym bardziej się nie wahamy i jedziemy przed siebie. Również wóz wojskowy nas nie zatrzymuje. Bezpośrednio przed trójstykiem mijamy pieszych żołnierzy (albo WOT-owców?) i też nic nam nie mówią. Dopiero gdy spotykamy się z nimi już przy trójstyku, pytają, czy zgłosiliśmy służbom, że tu jesteśmy. Ale są bardzo mili i nie robią nam żadnych problemów. Ale największym zdziwieniem dla nas jest to, że Bugiem odbywają się spływy kajakowe! A widok z tego miejsca na złowrogą Białoruś i odgrodzoną od nich Ukrainę robi wrażenie.
Z lasu z wąskiej ścieżynki bezpośrednio nad Bugiem wyjeżdża dwójka sakwiarzy. Serdecznie pozdrawiamy! Chwilę rozmawiamy i dzielimy się doświadczeniami. Dzięki nim zamiast zawracać, również wjeżdżamy w tę „podejrzaną” leśną ścieżynkę. Tylko wcześniej – ostrzeżeni – mocno spryskujemy się offem. Przejazd Nadbużańskim Szlakiem Rowerowym odbywa się wąską ścieżką przez krzaki. Nie obywa się jednak bez przygód. Dziura w ziemi vs rower 1:0. Na szczęście strat w rowerze 0. Strat w człowieku też 0 (potem dopiero objawił się wielki siniak na kolanie).
Na dalszym odcinku jest sporo piasku, miejscami trzeba prowadzić rower. Ale już kawałek dalej (wciąż ignorując Green Velo + teraz jeszcze ignorując Nadbużański Szlak Rowerowy) wjeżdżamy do Sobiborskiego Parku Krajobrazowego. Tu jest cudownie! Piękny szuterek, ściana drzew!
Przejeżdżamy koło muzeum miejsca pamięci w Sobiborze. Jest już dość późno, więc jest zamknięte. Mijamy go więc i jedziemy dalej.
Znowu na wprost przez Sobiborski Park Krajobrazowy zamiast drogą. Jechałoby się tu dość przyjemnie (choć już nie ma super szutru, a jest więcej piasku), gdyby nie te wszystkie wściekłe bąki! Wszędzie bąki! A nie da się jechać po piasku i odganiać się od nich skutecznie. Mijamy rezerwat przyrody „Trzy jeziora”. Trafiamy na bagna – gdyby nie te bąki, byłoby tu pięknie.
Zakupy robimy po drodze w Woli Uhruskiej. Zajeżdżamy w Uhrusku na nasz nocleg i czujemy się mocno nieswojo, bo wita nas jakiś Ukrainiec. Mówi tylko po ukraińsku, ale w końcu się z nim dogadujemy, że on też jest gościem i pokazuje nam, gdzie on ma pokój, a gdzie my. Dziwne miejsce. Na zdjęciach w internecie nie ma pokazanych starych pieców kaflowych w pokojach, a tym bardziej nie można przez komputer poczuć smrodu dymu z tych piecy. Do tego słychać chrupanie korników. No cóż, jakoś to będzie. Jak przyjeżdża właściciel z Wanią, gadają po rusku i jest jeszcze dziwniej. Koniec końców właścicielem okazuje się Polak, bardzo miły pan, który chce nam przywieźć swoje domowe wino (odmówiliśmy, więc dostajemy świeże jajka i ogórki).