Tegoroczne wakacje zaczynamy przejazdem na odcinku Gdynia – Sztutowo. Trzeba w końcu zakończyć eksplorację szlaku Eurovelo 10 (popularnie zwanego R10)!
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Eurovelo 10/13, Szlak Kępy Redłowskiej |
Liczba kilometrów: | 19,25 km + 74 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 180 m ↑ 180 m ↓ + 290 m ↑ 303 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, kostka brukowa, szuter |
Drogi: | ścieżki rowerowe, drogi leśne |
Atrakcje dodatkowe: | Gdynia, Sopot (molo), Gdańsk, heweliony, Westerplatte, przeprawa promowa do Mikoszewa, lasy Mierzei Wiślanej |
Ślad GPX |
Do Gdyni docieramy FLIXBUSem z przygodami. Poprzedzając pytania, czemu nie pociągiem: jak do tej pory mamy złe doświadczenia z pociągami z rowerami. Ale może się to zmieni? A co gorsza w PKP nie można kupić biletów na wcześniej niż 30 dni wprzód (a potem okazuje się, że są wszystkie rowerowe miejscówki wykupione), a my planowaliśmy wyjazd 2 miesiące wcześniej.
Na dworcu w Krakowie dowiadujemy się, że kierowcy nie wezmą rowerów, bo mają autobus zastępczy bez haka. Wsadzamy więc rowery do luku (i tak byśmy tak woleli) – my nie pojedziemy bez rowerów, a oni nie pojadą bez nas. Ale zaraz okazuje się, że to nie jedyny problem. Coś nie do końca działa im tachograf i na dworcu w Toruniu czeka serwisantka. Do tego brak prądu w gniazdkach w autobusie… A jedziemy cały dzień.
Ale w końcu dojeżdżamy. Na dworcu w Gdyni jesteśmy nawet trochę przed czasem, mimo to jest już wieczór. Na szczęście powoli przestaje padać, ale i tak pierwsze kroki kierujemy do naleśnikarni na obiad. W międzyczasie deszcz przestaje padać, a jedyny problem stanowią kałuże i na niektórych fragmentach mokra ziemia.
Na trasie do Sopotu nie trzymamy się stricte R10 (czyli Eurovelo 10), a fragment pokonujemy szlakiem Kępy Redłowskiej. Dzięki temu trzymamy się trochę bardziej z dala od asfaltów i cywilizacji, a za to jedziemy przez las. Cudowne miejsce! Jedyny problem stanowi fakt, że jest mokro po deszczu, a co za tym idzie jest dość ślisko. A że szlak przebiega przez wzniesienie, trzeba uważać na zjazdach. A i podjazdy wcale nie są takie całkiem proste 🙂 Kto by się spodziewał, że tak górzysty teren jest nad polskim morzem 🙂
Przejazd przez Sopot to już przejazd klasy premium w znaczeniu idealnej infrastruktury – szeroka autostrada rowerowa z wyznaczonymi pasami ruchu, a nawet znakach drogowych o ograniczeniu prędkości do 10 km/h przy przejściach dla pieszych.
W Sopocie oczywiście zatrzymujemy się na molo. To miejsce chyba nie wymaga komentarza. Niebo wciąż z chmurami jest pięknie podświetlane przez zachodzące słońce dając niesamowity efekt wizualny.
Wciąż wzdłuż morza docieramy do Jelitkowa, a tam przez parki, skwery i tereny zielone na nocleg. Tuż przed noclegiem drogę przebiegają nam 2 liski uciekające w gęstwinę. Tak kończymy dzień „0”.
Pełnoprawny dzień 1 wycieczki zaczynamy od powrotu na trasę R10. Przejeżdżamy przez park im. Ronalda Reagana i trafiamy znowu na rowerową autostradę. Piękna sprawa! Na tym odcinku ciągną się kolejno koło siebie pasma: morze, plaża, szpaler drzew, deptak, trawa, ścieżka rowerowa w obu kierunkach i las sosnowy.
Przed Brzeźnem R10 skręca w głąb miasta, a my wraz z nim. Po drodze do centrum Gdańska mijamy jeszcze czołg – jedną z lokalnych atrakcji. Mijamy Dom Młynarza, muzeum bursztynu, baszty i piękne kamienice i kościoły.
Ale tak naprawdę wizytę w Gdańsku rozpoczynamy od… naleśników na śniadanie 🙂 Tym razem na słodko i z pyszną kawą latte poziomkową.
Mimo wczesnej pory na ul. Długiej już jest tłum – w szczególności są to turyści z Niemiec. Wszędzie słyszy się ten język i będzie on nam często towarzyszył też w kolejnych dniach na Warmii, Mazurach, a nawet (o dziwo) na Sulwaszczyźnie. Trudno w takim tłumie jechać na obładowanych rowerach – skupiamy się więc tylko na najważniejszych punktach, a obiecujemy sobie, że niedługo wrócimy tu na jakiś city break spędzony na piechotę.
Na wzór wrocławskich krasnali w Gdańsku rozmieszczone są figurki lwów – Hewelionów (na cześć Heweliusza). Znajdujemy tylko kilka, więc tym bardziej musimy tu kiedyś wrócić na porządne poszukiwania na spokojnie.
Przejeżdżamy przez Starą Motławę i tu robi się luźniej, za to mamy piękny widok na Długie Pobrzeże z Żurawiem na czele.
Za Długimi Ogrodami odbijamy z R10 i jedziemy bonusowo na Westerplatte. Jest to dodatkowe ok 10 km w jedną stronę, ale nigdy jeszcze nie byliśmy, więc warto podjechać. Zwłaszcza że (mimo że nie wiedzie tędy żaden szlak) na całej długości wzdłuż dużej, ruchliwej drogi jest pociągnięta bezpieczna ścieżka rowerowa. I o dziwo nie jesteśmy jedynymi rowerzystami, którzy wpadli na ten pomysł – po drodze mijamy sakwiarzy z Włoch. Po drodze mijamy niekończącą się infrastrukturę związaną z przeładunkiem transportów morskich na kolejowe, w tym m.in. cały parking nowiutkich samochodów z Chin. Skręcając w lewo w ul. Pokładową można dotrzeć dodatkowo do Twierdzy Wisłoujście. Natomiast skręcając w prawo przed samym Westerplatte trafić można na plażę.
Westerplatte przed II wojną światową było wojskową składnicą tranzytową, a jej obrona na początku września 1939 stanowi ważny symbol początku wojny. Aktualnie zobaczyć tu można ruiny wartowni, koszar i innych obiektów zniszczonych w tamtych dniach, cmentarz poległych tam żołnierzy i górujący nad wszystkim Pomnik Obrońców Wybrzeża. Jest stąd też ciekawy widok na Nabrzeże Oliwskie i Nowy Port.
Wracamy na R10 swoimi śladami, bo przez Stogi nie przedostaniemy się dalej na Wyspę Sobieszewską, która jest naszym kolejnym punktem na mapie. Dojazd do Sobieszewa nie jest specjalnie ekscytujący – prowadzi najpierw przez teren przemysłowy (choć ścieżką z zielenią), a następnie ścieżką rowerową między ruchliwą drogą a polem ze zbożem, w którym dostrzegamy brykającą sarenkę.
Stanowczo nie pozdrawiamy tu baby, która wyjeżdża autem ze sklepu z roślinkami w ogóle nie rozglądając się na boki i nie patrząc, czy nikt nie idzie ani nie jedzie z jej prawej…
W Sobieszewie robimy postój nad Martwą Wisłą, po czym zmierzamy ścieżką rowerową na prom po przeciwnej stronie wyspy, żeby przedostać się do Mikoszewa po drugiej stronie Wisły.
I tu zaczynają się wakacje. Bo wcześniej było ładnie, inaczej niż w Krakowie, ale jednak bardzo miejsko. Teraz wjeżdżamy do lasu. Na wysokości Janataru skręcamy jeszcze nad morze zobaczyć plażę. Mocno dziwi nas widok zabudowań i kramów z „chińskim badziewiem” między lasem a wejściem na plażę… W Stegnie nawet nie próbujemy sprawdzać tamtejszej plaży… W lesie mamy ciszę, spokój i brak innych ludzi.
Pięknym, szerokim szutrem premium dojeżdżamy przez las aż do Sztutowa, gdzie czekają na nas 2 kolejne noclegi. Z ważnych informacji: w miejscowości znajduje się muzeum obozu Stutthof otwarte codziennie między 8 a 18.
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!
1 komentarz do “Eurovelo 10/13: Gdynia – Sztutowo”