Przejazd trasą Eurovelo 10 z Jarosławca do Kluków to tak jakby wjazd do całkiem innej krainy. Dzień długi dystansowo, obfitujący w piękne widoczki i liczne atrakcje po drodze.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Velo Baltica (Eurovelo 10/13, czerwony szlak) |
Liczba kilometrów: | 80 km |
Trudność: | łatwa |
Przewyższenia: | 363 m ↑ 377 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szuter, piasek, płyty betonowe |
Drogi: | ścieżki rowerowe, drogi o małym i średnim natężeniu ruchu |
Atrakcje dodatkowe: | latarnia morska w Jarosławcu, zagroda śledziowa w Starkowie, Ustka (syrenka, smok, latarnia morska, charakterystyczne domy, most obrotowy), wydma orzechowska, jezioro Gardno |
Ślad GPX |
Poranek zaczyna się śniadaniem i podjazdem pod latarnię morską w Jarosławcu, której już wczoraj nie chciało się nam oglądać.
W związku z tym, że w bezpośrednim sąsiedztwie plaży za Jarosławcem znajduje się poligon sił powietrznych, trasa Eurovelo 10 omija to miejsce z daleka przechodząc przez wioski usytuowane w pewnym oddaleniu od morza. Najpierw omijamy jezioro Wićko. Na trasie do Marszewa towarzyszą nam liczne wiatraki i… odgłosy wystrzałów. Prawdopodobnie na poligonie odbywają się jakieś szkolenia.
W internecie można znaleźć szereg żartów o tym, jak trasa zmienia województwo z zachodniopomorskiego na pomorskie tracąc przy tym na jakości asfaltu. Opisy te należą już do historii, bo na granicy województw wylany już jest porządny asfalt i nie widać różnicy.
Za Zaleskiem (tak to się odmienia? czy za Zaleskiemi?) odbijamy z aktualnej trasy Eurovelo i wjeżdżamy do Starkowa zgodnie z jej wcześniejszym przebiegiem. Tu znajduje się bowiem zagroda śledziowa i muzeum śledzia, równie często opisywane w internetach. W muzeum można zobaczyć liczne sieci i dowiedzieć się sporo na temat połowu śledzi, a także zobaczyć wystawę puszek z konserwami rybnymi. Liczymy na drugie śniadanie w postaci degustacji śledzi w różnym wydaniu, w różnym smaku. Niestety nic z tego. Taką ucztę śledziową będziemy musieli sobie zrobić sami po powrocie do domu. Wypijamy więc tylko po piwie bezalkoholowym (nie mają ani radlerów 0, ani kawy z ekspresu) i jedziemy dalej.
Ok 2,5 km dalej (za małym przewyższeniem) okazuje się, że trzeba zawrócić – kask został na ławce w zagrodzie. Jak się mówi: kto nie ma w głowie (w tym wypadku: na głowie), ten ma w nogach. Niepotrzebna strata czasu i nadrabianie kilometrów, ale cóż zrobić. Kask ważna rzecz. A Starkowo pozostawia po sobie nie tylko niedosyt, ale teraz też dodatkowo złe wspomnienia.
Dalsza droga odbywa się porządną ścieżką rowerową wzdłuż ulicy dojazdowej do Ustki. Na szczęście przebiega bez żadnych niespodzianek.
Ustka nam się podoba. Jest tu jakaś taka sympatyczna atmosfera, do tego urokliwe charakterystyczne budynki i sporo zieleni. Oczywiście jest tu też trochę tego wczasowego badziewia jak w większości mijanych miejscowości, ale nie jest to aż tak rażące.
Zjadamy pyszny obiad (szaszłyki na szpadzie!) i udajemy się do apteki po traumon na bolące ścięgno. I co znajdujemy pod apteką?! Smoka!
Dalej jedziemy oczywiście pod latarnię i pod syrenkę. Przy falochronie czekamy na zamknięcie się mostu, żeby dostać się na drugi brzeg po krówki usteckie w różnych smakach.
Robi się już późno, a przed nami jeszcze sporo kilometrów i to trasy, o której wszyscy piszą, że jest trudna i po piaskach. Jedziemy więc dalej przed siebie. Mijamy wydmę orzechowską i bardzo charakterystyczną stację rowerową Wytowno. W Bałamątku stajemy przed dylematem, czy jechać w lewo na Rowy zgodnie ze szlakiem czy jednak w prawo objazdem przez Objazdę. Zaczyna się ciemnić, na radarze burz widzimy zbliżającą się burzę, więc decydujemy się na objazd, który ma być lepszy i wygodniejszy niż oryginalna trasa. Nie wiem, kto to wymyślił…
Trasa od Objazdy do Komnina prowadzi leśną drogą z koleinami i błotem, przez krzaki. Ogólnie ciężko powiedzieć, że jest to szybka trasa. Dalej pojawia się asfalt, więc owszem, jest szybciej, ale też niedługo, bo tu pojawia się podjazd. Objeżdżamy Wysoką i Gardnę Małą ścieżką rowerową przez las.
Zaczyna padać, więc zjeżdżamy na asfalt w Gardnie Wielkiej i chronimy się pod wiatą na przystanku autobusowym. Na szczęście deszcz nie pada długo, mamy około półgodzinny wymuszony postój na zjedzenie bananów i batonów.
Za Gardną Wielką jedziemy asfaltem pod górę. Po prawej mijamy las i Rowokół – tutejszą górę. W Smołdzinie wjeżdżamy na długi odcinek po płytach betonowych przez szczere pola i łąki. W Łokciowych wizyta w sklepie (to już ostatni przed Klukami) i przed nami już ostatnie 6 kilometrów dzisiejszego dnia. Jedziemy zniszczonym asfaltem przez las aż do tabliczki z napisem Kluki. Tu wjeżdżamy do innego świata – sporą część wsi zajmuje skansen, a i niektóre normalne, zamieszkałe domy są ozdobione w charakterystyczną tutaj kratę. Pięknie!
Niespodziankę mamy po dojechaniu na miejsce noclegu. Zarezerwowaliśmy tu sobie noclegi w małym domku, który na zdjęciach w internecie wyglądał na całkiem nowy i znajdujący się na osobnej małej działeczce. Okazuje się jednak, że całkiem nowy to on nie jest, a co gorsza znajduje się zaraz przy domu właścicieli, którzy chyba uznali, że przyjechały młode mieszczuchy, to trzeba im (tzn. nam) dziadkować (np. zamykajcie drzwi, bo komary nalecą – a ja się pytam, i co z tego? to nam nalecą a nie tym państwu). A ile pertraktacji było o grilla, który był wyszczególniony w opisie domku w internecie? Tu jednak się zawzięliśmy, bo w sklepie w Łokciowych kupiliśmy sobie kiełbasy na kolację, więc musieliśmy je jakoś zrobić i zjeść. Na powrót do sklepu 6 km w jedną stronę po inne składniki na kolację nikt by nas nie namówił. Zresztą jest czwartek i wakacje, a jeszcze na tym wyjeździe nie grillowaliśmy. Po prostu nie może być zbyt pięknie 🙂