Jurajski Szlak Orlich Gniazd to chyba jeden z najlepiej oznaczonych, najciekawszych, najbardziej urozmaiconych szlaków rowerowych. Niestety prowadzi po wielu górkach, więc nie należy do najprostszych. Mimo to stanowczo warto podjąć wyzwanie! My na szlaku spędziliśmy majówkę.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Jurajski Szlak Orlich Gniazd (czerwony) |
Liczba kilometrów: | 221,5 km (wraz z modyfikacjami trasy i zwiedzaniem) |
Trudność: | średnia / średnio trudna |
Przewyższenia: | ok 2300 m ↑ 2200 m ↓ razem ze zwiedzaniem zamków (samej trasy zgodnie z opisem trasy 1300 m ↑ 1260 m ↓) |
Podłoże: | chyba każde możliwe 😀 |
Drogi: | chyba każde możliwe 😀 |
Atrakcje dodatkowe: | zamki, skały, przyroda, drewniane kościółki, sanktuaria, miasteczka, pałace |
Ślad GPX |
Co prawda prognozy pogody nie rozpieszczały, a wręcz zniechęcały do czegokolwiek, postanowiliśmy spróbować zmierzyć się z Jurajskim Szlakiem Orlich Gniazd w weekend majowy. Zapakowaliśmy wszystkie peleryny i ochraniacze przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę.
Trasę rozplanowaliśmy na trzy dni. Noclegi miały być m.w. w równych odstępach. Nie do końca się to udało ze względu na obłożenie miejsc noclegowych, ale koniec końców wyszło to całkiem fajnie. Na koniec trasy zaplanowaliśmy jeszcze dodatkowy nocleg w Częstochowie i dodatkowe pół dnia na spokojne zwiedzanie miasta w oczekiwaniu na pociąg do Krakowa. Wszystko na luzie, bez spiny – w końcu jesteśmy na wakacjach!
Dzień 1: Kraków – zamek Tenczyn – Krzeszowice – Czerna – Paczółtowice – Racławice – Osiek pod Olkuszem
Rodzaj trasy: | długodystansowa: dzień 1 |
Szlak: | Jurajski Szlak Orlich Gniazd: odcinek Kraków – Osiek pod Olkuszem |
Liczba kilometrów: | 66,5 km |
Trudność: | średnia / średnio trudna |
Przewyższenia: | 830 m ↑ 607 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szuter, ubita ziemia |
Drogi: | drogi o bardzo małym, małym i średnim natężeniu ruchu, leśne i polne drogi i ścieżki |
Atrakcje dodatkowe: | Zamek Tenczyn w Rudnie, Tenczynek (Brama Zwierzyniecka, browar), Krzeszowice (Pałac Potockich stary i nowy), Czerna (Diabelski most, klasztor Karmelitów Bosych, źródło św. Eliasza), Racławice (skały) |
Ślad GPX |
Rano wstajemy o 7, bo i tak budzi nas sąsiad odkurzaczem jak co sobotę. Miny mamy trochę niepewne, bo za oknem szaro i mokro. No nic – próbujemy! Ubieramy się ciepło i na wszelki wypadek trzymamy peleryny pod ręką. Szczęśliwie nie pada.
Początek trasy znamy bardzo dobrze z poprzednich wycieczek: do Doliny Mnikowskiej (odcinek do Brzoskwini) i do Trzebini (odcinek aż do zamku Tenczyn czyli połowę dzisiejszej trasy). Przedzieramy się przez centrum i przy AGH. W okolicach basenu AGH zaczyna się oznaczenie szlaku. Wzdłuż Młynówki Królewskiej, następnie przez Balicką dojeżdżamy do Strzyglic. Tu na skwerku przy boiskach i placu zabaw robimy sobie przerwę śniadaniową, żeby zebrać siły na najbardziej stromy odcinek trasy, a przy okazji ściągnąć kurtki, które nie będą potrzebne podczas wyjazdu do góry.
Wjazd ze Strzyglic do punktu widokowego na Balice przy Dolinie Grzybowskiej nas nie zaskakuje – dobrze go pamiętamy z poprzednich wypadów. Lekko modyfikujemy go jednak, bo zamiast zgodnie ze szlakiem jechać w prawo i do góry polną drogą, my jedziemy drogą asfaltową i dopiero w połowie góry odbijamy w prawo. Pierwsze koty za płoty – pierwsza góra za nami.
Jedziemy dalej już przez Las Zabierzowski. W Kleszczowie skręt w prawo za kościołem i zaraz w lewo polną ścieżką. Zaraz dojeżdżamy do Brzoskwini. Tu też wiemy, co nas czeka dalej, więc robimy kolejny postój na posiłek. Za OSP skręcamy w prawo i jedziemy stromą drogą. Skręt w lewo i droga robi się polna (wciąż dość stroma). W Kamyku wjeżdżamy w prawo do lasu i lasem jedziemy aż do zamku Tenczyn. Tu oczywiście kawa pod zamkiem.
Ze zwiedzania rezygnujemy (kiedyś tu jeszcze przyjedziemy!) i wjeżdżamy na nieznane nam dotąd tereny. Jedziemy w stronę Tenczynka. Jedzie się super, bo pustą, szeroką, asfaltową drogą lekko z górki – miła odmiana po początku trasy. Szlak omija centrum Tenczynka, przebiega niedaleko Bramy Zwierzynieckiej.
Po chwili wyjeżdżamy już z Tenczynka i wjeżdżamy do Krzeszowic. Tu zbaczamy ze szlaku i jedziemy (pod górkę!) zobaczyć pałac Potockich w Krzeszowicach. A konkretniej mówiąc dwa pałace: u dołu pałac stary i na wzgórzu pałac nowy, o wiele większy od starego. Gdyby znalazł się ktoś, kto by wyremontował go i zadbał o ogród/park, byłoby to przepiękne miejsce.
Wracamy na trasę. Kawałek jedziemy małym parkiem wzdłuż rzeczki Krzeszówki. Dalej wjeżdżamy na drogę do Czernej i wzdłuż kopalni wapienia Czatkowice pedałujemy do góry.
Tę drogę też już znamy – kiedyś jej fragment pokonywaliśmy pieszo przy okazji spaceru po Dolinie Eliaszówki. Jadąc powoli na tym stromym odcinku warto patrzeć na prawo między drzewami – znajdują się tam kolejno ruiny furty klasztornej, ruiny Diabelskiego Mostu i (już za klasztorem) źródełko proroka Eliasza.
Skręcamy w lewo do klasztoru – tu jest jeszcze bardziej stromo, ale podjazd nie jest długi. W klasztorze idziemy na obiad w restauracji przyklasztornej (polecamy!), a następnie rozglądamy się po ogólnodostępnej części klasztoru i kościoła. Można tu zobaczyć też Muzeum Karmelitańskie, studnię eremicką, a także przejść się po dróżkach.
Po wyjściu z terenów klasztornych zjeżdżamy do naszego czerwonego szlaku. Droga pnie się nieustannie pod górę aż do Paczółtowic. Tu mijamy po prawej piękny drewniany kościół i bardzo się cieszymy, bo aż do Racławic zjeżdżamy i nogi mogą odpocząć.
W Racławicach uwaga, żeby nie zajechać się za daleko. Jedzie się tak dobrze, że nie jest o to trudno. Przez mostek w lewo i wąską drogą jedziemy dalej. W oddali widać już wielką skałę (Powroźnikowa Skała) i można się poczuć jak na trasach rowerowych gdzieś w Alpach między górami i skałami. Robi wrażenie!
Dalej jedziemy prosto drogą przez wsie. W Zawadzie skręcamy do lasu (tu też można się zajechać, więc uwaga). Jedziemy kawałek przez nas, następnie wzdłuż pól. Wszędzie dookoła jest cicho i spokojnie. Poza nielicznymi ludźmi mijanymi we wsiach i miastach i poza ludźmi pod zamkiem Tenczyn i w klasztorze, przez cały dzień spotykamy tylko pojedyncze osoby (kilkoro rowerzystów).
Po dojeździe do większej asfaltowej drogi skręcamy w lewo. Zaraz niedaleko jest już nasz pierwszy nocleg.
Dzień 2: Olkusz – Bydlin – Smoleń – Ogrodzieniec – Morsko
Rodzaj trasy: | długodystansowa: dzień 2 |
Szlak: | Jurajski Szlak Orlich Gniazd: odcinek Osiek pod Olkuszem – Morsko |
Liczba kilometrów: | 70 km |
Trudność: | średnia |
Przewyższenia: | 815 m ↑ 860 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szuter, ubita ziemia |
Drogi: | drogi o bardzo małym, małym i średnim natężeniu ruchu, leśne i polne drogi i ścieżki, wyasfaltowane ścieżki i drogi rowerowe |
Atrakcje dodatkowe: | Olkusz (rynek, gwarki), zamek w Rabsztynie, ruiny zamku w Bydlinie, zamek Pilcza w Smoleniu, zamek Ogrodzieniec, Okiennik Wielki, ruiny zamku Bąkowiec w Zawierciu (zamek Morsko) |
Ślad GPX |
Drugi dzień rozpoczynamy od zjechania ze szlaku i zwiedzania Olkusza. Znakowany Jurajski Szlak Orlich Gniazd omija centrum Olkusza, my jednak chcemy zobaczyć rynek i napić się kawy w kawiarni. Pomysł dobry, gorzej z realizacją… Dopiero o 10 otwierają pierwszą kawiarnię, a na dodatek jest pierońsko zimno. Tyle dobrze, że dzisiaj zapowiada się słoneczna pogoda, więc z czasem powinno zrobić się cieplej. Czekając na kawę znaleźliśmy pozostałości murów miejskich i kilka gwarków wokół ryneczku. Obecność gwarków wynika z faktu, że dawniej Olkusz znany był z kopalni srebra i ołowiu, a także czerwonego piaskowca.
Po wyjeździe z miasta kierujemy się do zamku Rabsztyn. Przejazd przez las jest bardzo przyjemny, a na końcu wita nas piękny widok na zamek! Zamek w Rabsztynie ufundował Kazimierz Wielki, choć prawdopodobnie stał tu już wcześniej inny zamek. Właścicielami zamku byli pierwotnie Rabsztyńscy, po czym przejmowały go kolejne rody i kolejne osoby. Na początku XVII wieku stworzyli tu renesansową rezydencję, jednak wiele się z niej nie ostało po potopie szwedzkim. Dolną część zamku odbudowano jako pałac i jeszcze na początku XIX wieku był zamieszkany.
Za zamkiem trasa prowadzi częściowo wzdłuż lasu, a częściowo szeroką ubitą drogą przez las. Przejeżdżamy krótko przez Jaroszowiec i znowu wjeżdżamy do lasu. Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że wszystkie te leśne tereny charakteryzują się licznymi (choć w większości niewielkimi) podjazdami i zjazdami na trasie. Przejeżdżamy przy rezerwacie Góra Stołowa i mijamy Ostrą Górę.
Mijamy kolejne miejscowości (Golczowice i Cieślin) i znowu jedziemy przejeżdżamy przez fragmenty lasu. Dojeżdżamy do Bydlina. I tu ważna uwaga dla rowerzystów pokonujących tę trasę w tym samym kierunku, co my: warto zrobić zakupy (uzupełnić zapas wody) w sklepie Dino, bo później długi czas nie ma żadnego sklepu po drodze. My znaleźliśmy otwarty sklep dopiero pod zamkiem Ogrodzieniec.
W Bydlinie czekają na nas dwie atrakcje w jednym miejscu: ruiny zamku Bydlin i ścieżka dydaktyczna fortyfikacji bitewnych z I Wojny Światowej. Całość zlokalizowana jest na jednym wzgórzu i bardzo ładnie przygotowana i zadbana. Na dole góry jest wiata, przy której można zostawić rowery na czas zwiedzania. W tym miejscu warto też zwrócić uwagę na zabytkową kaplicę cmentarną po drugiej stronie drogi.
Za Bydlinem trasa wiedzie lokalnymi drogami przez okoliczne wsie: Zawadkę i Krzywopłoty, gdzie wjeżdżamy na spokojniejszą dróżkę. Po dojeździe do dużej asfaltowej drogi skręcamy w prawo i jedziemy dłuższy czas wzdłuż lasów i wzdłuż rezerwatu Ruskie Góry.
Dalej skręcamy w prawo w niepozorną dróżkę. Jakby pojechać dalej prosto, można by skrócić trasę i pominąć kolejny zamek. My skręcamy w stronę Gór Bydlińskich i tu czeka nas długi przejazd środkiem lasu, fajnymi ścieżkami. Mijamy kilka imponujących skał i jaskiń.
Kolejny przystanek to Zamek w Smoleniu. Zza drzew i krzewów wystaje tylko jego wieża. Budowlę najprawdopodobniej wzniósł Otto z Pilczy herbu Topór, zaufany doradca Kazimierza Wielkiego. Gdy opuścili zamek, przenieśli się do pobliskiej Pilicy, a potem zamek zniszczyli Szwedzi. Od 1959r zamek wraz z otoczeniem jest chroniony w ramach rezerwatu krajobrazowego Smoleń.
Decydujemy, że nie mamy czasu na zwiedzanie go, więc tylko obchodzimy go dookoła ścieżką dydaktyczną z tablicami dotyczącymi historii zamku i okolicznej przyrody. Dzięki temu dowiadujemy się, że w skale będącej murem zamku znajduje się wizerunek Matki Boskiej.
Jedziemy dalej – a właściwie kierujemy się z powrotem w miejsce, o którym pisaliśmy, że można by sobie skrócić drogę i pominąć zamek w Smoleniu. Warto jednak było zobaczyć zamek. Gorzej jednak, że w najbliższej miejscowości, przez którą przechodzi szlak (Wiesławów) jest duże wzniesienie, na które najpierw musimy się wspiąć, ale potem w nagrodę długo (odległościowo) i krótko (czasowo) z niego zjeżdżamy. Dalej przejeżdżamy uroczą drogą z widokiem na skały. Po drodze mijamy jeszcze jedną miejscowość.
Dojeżdżamy do zamku Ogrodzieniec w Podzamczu i przeżywamy szok. Jest niedziela popołudniu i pod zamkiem są tłumy. Najpierw szukamy miejsca w jakiejś restauracji, żeby coś zjeść – mamy szczęście, bo większość osób właśnie kończy posiłek. Po jedzeniu udajemy się zwiedzać na zamek (wstęp płatny 25 zł od osoby dorosłej). Mamy mieszane uczucia co do tego miejsca.
Z jednej strony zamek robi ogromne wrażenie swoim rozmiarem (kubatura 32 tys. m3, mur długości 400 m). Zwiedza się bez przewodnika, ale na wejściu dostaje się mapkę zamku, a w poszczególnych „salach” są tablice informacyjne. Zwiedza się m.in. budynek bramny, dziedziniec, wieże, bibliotekę, strzelnice, skarbiec, jadalnię i Kurzą Stopkę. Na terenie przyzamkowym są liczne formacje skalne (Wielbłąd i Skały Górne: Sfinks i Lalka-Korkociąg). I widok z zamku (zwłaszcza z wieży) jest niesamowity! Z drugiej jednak strony panuje tu kicz i komercja: na drodze do zamku poustawiane są odpustowe stragany z kolorowym badziewiem, do tego jakieś sale strachów, zjeżdżalnie i wszystko to, na czym tylko można zarobić. A wielka szkoda, bo przez to zamek traci swój urok i atmosferę „zamkowości”. Nam się w sumie i tak udało, że przyjechaliśmy tu popołudniu i zwiedzanie zaczęliśmy dopiero około 17, a więc już po największych tłumach.
Sam zamek został wybudowany za czasów (a jakże) Kazimierza Wielkiego i był pod opieką kolejno wielu rodów. A potem (też pewnie nie zgadniecie) został zniszczony przez Szwedów i zaczął popadać w ruinę mimo prób odbudowy. Tuż obok zamku znajduje się Góra Janowskiego – najwyższe wzniesienie na Jurze (515,5 m n.p.m.)
Dalej jedziemy przez kolejne wsie i miasteczka, po czym w Kromołowie wjeżdżamy na najcudowniejszy fragment całego Jurajskiego Szlaku Orlich Gniazd: wśród łąk, pól, częściowo lasów zrobiona jest asfaltowa droga rowerowa! Cudo! Jedzie się bezpiecznie i w pięknej scenerii (ukwiecone na biało wiosenne drzewka i krzewy ślicznie dopełniają całość wrażenia). Po drodze można rozglądać się za kilkoma formacjami skalnymi, ale na pewno najciekawszą i najbardziej charakterystyczną jest Okiennik Wielki.
Dalej droga prowadzi asfaltem przez las – dużo wjazdów i zjazdów z górek. Dzień kończymy w ośrodku wczasowym Morsko, gdzie mamy nasz drugi nocleg i na terenie którego znajdują się ruiny zamku Morsko. Niestety nie można na nie wejść, a liczyliśmy na piękne zdjęcia o zachodzie słońca.
Dzień 3: Morsko – Bobolice – Mirów – Złoty Potok – Olsztyn – Częstochowa
Rodzaj trasy: | długodystansowa: dzień3 |
Szlak: | Jurajski Szlak Orlich Gniazd: odcinek Morsko – Częstochowa |
Liczba kilometrów: | ok 85 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 659 m ↑ 729 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, szuter, ubita ziemia, piasek |
Drogi: | drogi o bardzo małym, małym i średnim natężeniu ruchu, leśne i polne drogi i ścieżki, wyasfaltowane ścieżki i drogi rowerowe, deptak |
Atrakcje dodatkowe: | zalew Dzibice, zamek Bobolice, ruiny zamku w Mirowie, Mirowskie Skały, Żarki (stary młyn, zabytkowe stodoły), sanktuarium Matki Boskiej Leśniowskiej, ruiny zamku Ostrężnik, pałac Raczyńskich i dworek Krasińskiego w Złotym Potoku, aleja klonowa, Pustynia Siedlecka, ruiny zamku w Olsztynie, Olsztyn (rynek), góry Towarne, Częstochowa (ratusz, Jasna Góra) |
Ślad GPX |
Trzeci dzień zapowiada się najciekawiej i najbardziej intensywnie: mamy do przejechania najwięcej kilometrów i najwięcej atrakcji do zobaczenia po drodze, bo tu nigdy nie byliśmy. Planujemy też zwiedzanie jednego albo dwóch zamków po drodze. A i pogoda dzisiaj jest najlepsza: słońce i całkiem ciepło (w porównaniu do poprzednich dni).
Wyjazd na trasę zaczyna się jednak niefortunnie, bowiem za ośrodkiem Morsko kończy się asfalt i zjeżdżamy z góry kamienistą drogą (częściowo wręcz sprowadzamy rowery). Dalej natrafiamy na kilkudziesięciometrowy odcinek piasku. Ale dalej już jest dobrze. Wyjeżdżamy na główną drogę i ścieżką rowerową wzdłuż drogi jedziemy podziwiając okoliczne skały.
Kolejny odcinek drogi prowadzi wzdłuż torów kolejowych aż do zalewu Dzibice (zbaczamy ze szlaku i podjeżdżamy do niego, ale tu nic nie ma: nad brzegiem są poparkowane samochody i rozstawione namioty, więc nawet nie można zrobić ładnego zdjęcia całości).
Wracamy na szlak. Przejeżdżamy przez Zdów i dojeżdżamy lokalną drogą do Bobolic. Przed kasami jest kolejka na kilka osób, ale ryzykujemy wejście (wstęp na teren błoń pod zamkiem płatny 10 zł od osoby dorosłej). Idziemy na kawę do restauracji pod zamkiem, a następnie na sam zamek (wstęp dodatkowo płatny 15 zł od osoby dorosłej).
Zamek jest w pełni wyremontowany przez osobę prywatną (co jest podkreślone w wielu miejscach, że nie było dofinansowań rządowych ani unijnych) – malutki i wyposażony w jakieś losowe przedmioty (zbroje, meble). Niestety nic nie jest opisane.
Po zwiedzaniu wychodzimy przed kasy przed terenem błoń około zamku i… otacza nas tłum, a kolejka, na którą my wcześniej narzekaliśmy, teraz wychodzi poza teren parkingu i zakręca wzdłuż ulicy tak, że nie widać jej końca. Jedziemy drogą dalej do ruin kolejnego zamku usytuowanego zaraz obok (między zamkami można też bezpośrednio przejść ścieżką po skałach po zakupie odpowiedniego biletu). Przejazd jest ciężki, bo droga nie jest zbyt szeroka, jadą samochody, a do tego ludzie idą skrajem drogi po obu jej stronach i w obu kierunkach. W końcu dostajemy się pod zamek Mirów… I tu widzimy to samo, co w Bobolicach: wielka kolejka do kas. Na szczęście my już wcześniej zdecydowaliśmy, że tu nie wchodzimy, bo nie da się wejść na zamek a tylko pod. A i tak widać go z drogi.
Kolejny etap wycieczki to przejazd wyasfaltowaną drogą rowerową do Żarek, gdzie robimy postój w rynku na dokupienie wody, a następnie na obrzeżu miasteczka przy zabytkowych stodołach.
Niedaleko kolejny postój – tym razem w Leśniowie w sanktuarium Matki Boskiej Leśniowskiej. Stanowczo (poza aspektem religijnym) opłaca się wejść do środka do kościoła i pooglądać wnętrze (szczególnie sufit robi wrażenie!).
Dalej droga prowadzi głownie lasami aż do ruin zamku Ostrężnik. Przy zamku jest restauracja o tej samej nazwie, ale mimo to my przejeżdżamy obok bez zatrzymywania się. Przygotowując się do wycieczki, poczytaliśmy też na jego temat i uznaliśmy, że nie warto go oglądać. Dalej jedziemy uroczą dróżką przez las, mijamy liczne skały, długi czas jedziemy wzdłuż rzeki.
Mijamy liczne stawy, pojawia się coraz więcej osób. Mimo wszystko jest dość cicho, a przede wszystkim spokojnie i zielono. Niestety… Nagle niespodziewanie ludzi pojawia się jeszcze więcej (idących całą drogą, mimo że droga jest pieszo-rowerowa), a co najgorsze dudnienie na maksa i wesołe miasteczko. Trzeba było się stamtąd szybko ewakuować. Zatrzymujemy się dopiero w spokojnym centrum Złotego Potoku.
Podjeżdżamy też dalej pod pałac Raczyńskich i dworek Krasińskiego.
Dalej jedziemy aleją klonową – niestety jest bardzo wyboista i kamienista. Cieszymy się, kiedy się kończy i zmienia w leśną drogę. Dojeżdżamy do Siedlca i ponownie zbaczamy z trasy, żeby zobaczyć Pustynię Siedlecką. Dojeżdżamy (a raczej doprowadzamy rowery po piachu) tylko do jej początku i tablicy informacyjnej, bo dalej po pustyni szaleją quady i auta terenowe. Nie chcemy być cali obsypani piaskiem, więc się wycofujemy.
Dalej droga prowadzi zwykłą drogą, ale widać już prace budowlano-remontowe i powstającą wzdłuż niej ścieżkę rowerową. Za Zrębicami wjeżdżamy do lasu. W kolejnej miejscowości (Przymiłowice-Kotysów) natrafiamy na piękny malowany domek!
Stąd już niedaleko do kolejnego puntu programu dzisiejszej trasy. Niestety po drodze w środku lasu natrafiamy na „rowerzystę” wyjącego głośnikiem disco polo. Znowu dostajemy przez to przyspieszenia, bo przecież jesteśmy w lesie i na rowerach, a nie na dyskotece. Dość szybko w zasiągu wzroku pojawia się więc zamek Olsztyn. Jednak zanim pod niego podjedziemy, zbaczamy do miasteczka na obiad.
Pod zamkiem trochę podobnie jak pod zamkiem Ogrodzieniec, choć w znacznie mniejszej skali. I ludzi też mniej. Zamek zamkiem (ruiny, nie robią już takiego wrażenia, gdy jest to już enty zamek w trzy dni), ale największą furorę robi owca na rowerze reklamująca Olsztyn 😀
Na koniec czeka nas dojazd do Częstochowy: częściowo przez małe dróżki przez wsie, w pobliżu jeziorka krasowego, a dość długo lasami. A co najważniejsze niemal cały czas lekko z górki.
Sam wjazd do Częstochowy ulicą Mirowską odbiega od ideału – jedzie się ulicą, która na dodatek faluje to w górę, to w dół. Przez moment jest ścieżka rowerowa, żeby móc przejechać mostem nad Wartą, po czym ścieżka znika i zaczyna się mała partyzantka. Na szczęście niedługo, bo jeszcze przed dworcem zaczyna się główny częstochowski deptak, który dopuszcza jazdę rowerem. Nim jedziemy prosto pod klasztor na Jasnej Górze. Tu kończy się Jurajski Szlak Orlich Gniazd, a my jedziemy jeszcze kawałeczek dalej na nocleg.
Dzień 4: Częstochowa
Czwarty dzień jest już poza trasą. Zdecydowaliśmy się na niego, żeby bez spiny wrócić pociągiem do Krakowa, a nie trzeciego dnia śpieszyć się na pociąg z trasy. Dzięki temu mogliśmy pozwiedzać też Częstochowę – park Lisieniec, główny deptak i oczywiście Jasną Górę.
Po zwiedzaniu i jedzeniu na spokojnie pojechaliśmy na Dworzec Częstochowa Stradom czekać na pociąg powrotny do Krakowa. To też była przygoda, bo mimo rezerwacji miejsc i zakupu biletów na rowery, okazało się, że jednym wejściem weszło więcej rowerów niż było haków na nie. Ale daliśmy radę!
W Krakowie czekały nas dwie niespodzianki: deszcz i przebita opona (prawdopodobnie przebiła się w czasie wysiadania z pociągu). Jak to dobrze, że takie atrakcje już na samym końcu a nie w środku lasu w połowie trasy!
Podsumowując długi weekend, musimy przyznać, że super, że wybraliśmy się w trasę. Wbrew obawom pogoda dopisała (bo grunt, żeby nie padało). Szlak jest świetnie oznaczony (choć momentami tak fajnie się jedzie, że można przeoczyć skręt, jak się nie patrzy na znaki 😉 ). Zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, powdychaliśmy świeżego powietrza w licznych lasach. My jesteśmy bardzo zadowoleni, choć wiemy, że można by zobaczyć na trasie jeszcze więcej. Jeżeli macie ochotę poświęcić na przejazd więcej dni, gorąco zachęcamy, bo czeka tu o wiele więcej atrakcji niż te opisane przez nas. Prawie za każdym zakrętem czai się ciekawa skała, jaskinia, wzniesienie. Na pewno kiedyś wrócimy w te rejony na włóczenie się na rowerze „wkoło komina”, bo jest pięknie!
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!