W celach krajoznawczych i dla ochłody przed upałem zamiast Green Velo dzisiaj na połowę dnia wybieramy Szlak Rominckich Jeleni przebiegający przez przygraniczną puszczę.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Szlak Rominckich Jeleni, Green Velo, fragment Podlaskiego Szlaku Bocianiego |
Liczba kilometrów: | 57,5 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 490 m ↑ 425 m ↓ |
Podłoże: | szuter, asfalt |
Drogi: | ścieżki rowerowe, drogi leśne, drogi o małym i średnim natężeniu ruchu |
Atrakcje dodatkowe: | Puszcza Romincka i głazy, mosty w Stańczykach, wieże widokowe w Stańczykach i Pobłędziu |
Ślad GPX |
Upał już od rana atakuje, więc rezygnujemy ze szlaku Green Velo na rzecz skrycia się w lesie, a konkretniej mówiąc w Puszczy Rominckiej. W Botkunach nie podjeżdżamy nawet do mostów poniemieckich, mając na uwadze, że większe zobaczymy popołudniu w Stańczykach i trzeba jak najszybciej schronić się wśród drzew.
W Galwieciach robimy jeszcze małe zakupy i oglądamy lokalny folklor: towarzystwo pod sklepem o 9 rano i sposób zwracania się do innych w trzeciej osobie z pominięciem słowa „pan/pani”.
Wjeżdżamy na Szlak Rominckich Jeleni i już po chwili trafiamy na granicę Państwa. Co ciekawe, granica (a właściwie to pas przygraniczny o szerokości 500m) jest tylko oznaczona znakiem o granicy i informacją o monitoringu i zakazie przejścia dalej pod groźbą mandatu 500 zł. Swoją drogą, ostatnio czytaliśmy, że jakiś Francuz na rowerze tu dostał taki mandat, bo chciał się dostać do trójstyku. Jak on to zrobił? Nie wiadomo…
Wzdłuż granicy przez puszczę jedzie się jak autostradą. Co jakiś czas przy wjazdach w stronę granicy widzimy przygotowane betonowe zapory przeciwczołgowe. Nie są ustawione NA wjazdach, a zaraz obok, wzdłuż „naszej” autostrady.
Fragmenty szlaku Rominckich Jeleni wiodące bardziej na południe za Rezerwatem Boczki nie są już tak jak autostrada, ale wciąż bardzo wygodne, szerokie i utwardzone. Jedzie się bardzo przyjemnie, a co najważniejsze nie czuć tu tak wysokiej temperatury.
W wielu miejscach w Puszczy Rominckiej trzeba wypatrywać głazów. Są to zarówno głazy narzutowe, jak i głazy stawiane na cześć Wilhelma II, który polował tu na jelenie na przełomie wieków XIX i XX.
Mniej więcej w połowie puszczy z żalem ją opuszczamy. Ścieżką edukacyjną (tak jest oznaczona na mapie, bo żadnych tablic edukacyjnych tu nie ma) zjeżdżamy na południe z powrotem na Green Velo. Robimy to w jednym celu: plażowania nad jednym ze znajdujących się tu jezior. Nad jeziorem Przerośl znajdujemy bardzo fajne miejsce z pomostem i łagodnym zejściem do wody.
Długie plażowanie wywołuje w nas lenistwo, ale trzeba jechać dalej. Od tego momentu jedziemy ścieżką rowerową szlakiem Green Velo. Niedaleko przed Stańczykami ścieżka się kończy i wjeżdżamy w piękną aleję obsadzoną z obu stron starymi drzewami. A w samych Stańczykach najpierw trafiamy na wieżę widokową i na obiad.
Mosty w Stańczykach też robią wrażenie – zwłaszcza, gdy stojąc pod nimi, patrzy się do góry, lub na odwrót: stojąc na nich, patrzy się pionowo w dół. Mają 36,5 m wysokości. Były wybudowane w 1918 roku na linii kolejowej Gołdap – Żytkiejmy (dlatego na tym odcinku jest kilka takich mostów do oglądania), ale tylko na jednym z nich położono tory (drugi był niejako zapasowy), które w 1945 roku rozebrano i rozkradziono. Aż dziwne, że mosty przetrwały w tak dobrym stanie. Zaskoczeniem dla nas jest też to, że za wstęp na mosty się płaci i to prywatnej firmie.
W Stańczykach zaczyna się Podlaski Szlak Bociani, więc spory fragment jedziemy nim łącznie z Green Velo w stronę Pobłędzia. I tu kolejna niespodzianka – na tej pięknej szutrowej trasie natrafiamy na liczne oznaczenia i zakazy. Doczytujemy w internecie, że za 2 dni tędy ma jechać Rajd Polski 2024 WRC. No to będą tu nieźle pędzić na tych szutrach premium! Ale całe szczęście, że to za 2 dni, a nie dzisiaj…
Na tym odcinku znajdujemy też kilka tablic informacyjnych. Przejeżdżamy przez Golubie – wieś, której nie ma. Mijamy mosty (dużo mniejsze niż te w Stańczykach) i cmentarz wojenny.
Docieramy do Pobłędzia, gdzie postawiona jest kolejna wieża widokowa – taka sama jak ta w Stańczykach. Jesteśmy tu całkiem sami (w Stańczykach na wieży też byliśmy sami, ale kolejne osoby już do niej nadciągały), więc dokładniej oglądamy tę metalowo-drewnianą konstrukcję.
Ostatnie kilometry przed trójstykiem wiją się coraz bardziej w górę i w dół – czuć, że wjeżdżamy na Suwalszczyznę. Zaraz przed w/w trójstykiem mamy nocleg, więc oglądanie tego miejsca zostawiamy sobie na jutro rano już. Wystarczy wrażeń na dzisiaj. Trzeba odpocząć po całodziennym słońcu i upale. Powoli zaczynamy doceniać 17 stopni, które mieliśmy w Węgorzewie 🙂
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!