Dzisiejsza trasa wyraźnie dzieli się na dwa osobne odcinki, a punktem podziału jest Elbląg. Pierwszy fragment to monotonia płaskości i depresja na Żuławach Wiślanych. Drugi fragment to już górki i lasy Wysoczyzny Elbląskiej.
Rodzaj trasy: | długodystansowa |
Szlak: | Szlak Mennonitów + Green Velo + brak szlaku |
Liczba kilometrów: | 73 km |
Trudność: | łatwa / średnia |
Przewyższenia: | 425 m ↑ 430 m ↓ |
Podłoże: | asfalt, bruk, szuter, ziemia, błoto |
Drogi: | drogi o małym, średnim i dużym natężeniu ruchu, drogi leśne |
Atrakcje dodatkowe: | Malbork, Żuławy Wiślane, najniższy punkt Polski, Elbląg (stare miasto, piekarczyki), Park Krajobrazowy Wysoczyzny Elbląskiej |
Ślad GPX |
Rano wita nas piękne słońce. Niestety robimy błąd i zamiast wyjechać wcześnie i zjeść sobie coś w plenerze, zamawiamy śniadanie na noclegu. Nie dość, że przez to wyruszamy sporo później (i potem nam tej godziny zabraknie wieczorem), to jeszcze śniadanie zupełnie nie jest tego warte. Można było kupić sobie takie same składniki w pobliskim sklepie i zjeść nad Nogatem na ławce. Tylko 4 parówek byśmy nie mieli… Ale ile więcej innych rzeczy za tę cenę moglibyśmy dokupić na to śniadanie… No nic
Przejeżdżamy jeszcze raz pod zamek i wzdłuż Nogatu. Już wczoraj widok z kładki robił niesamowite wrażenie, ale widok na zamek w słońcu jest jeszcze bardziej powalający. Zaraz za zjazdem z kładki znajdujemy jeszcze jednego Marianka.
Musimy wydostać się z Malborka na wschód, żeby jakoś trafić do Elbląga. Jako że Malbork nie leży ani na Eurovelo 10, ani na Green Velo, ratujemy się innymi szlakami i własną inicjatywą w wyborze drogi. W miarę możliwości jedziemy Szlakiem Menonitów, ale trochę go modyfikujemy. Przede wszystkim chcemy unikać dużych dróg, a na Szlaku Menonitów ścieżka rowerowa wzdłuż takiej drogi jest dopiero budowana.
Ile trzeba jedziemy ruchliwą szosą wymijani przez samochody i tiry, ale gdzie tylko się da, zjeżdżamy na boki. Kawałek więc jedziemy drpgą polną przez pola.
A następnie wjeżdżamy na piękną asfaltową drogę, która na mapie prowadzi przez teren lotniska wojskowego – najwyżej zawrócimy. I co ciekawe, rzeczywiście lotnisko ma jakby dwie części (druga mniejsza pewnie została dorobiona w ramach zwiększenia potrzeb), a między nimi prowadzi śliczny asfalt otwarty dla wszystkich.
Gorzej się robi za lotniskiem. W miejscowościach Klecie i Parwark na drodze leży przepiękny, pewnie jeszcze poniemiecki bruk… Tak nami trzęsie, że z wielkim wyczekiwaniem wypatrujemy asfaltu.
Szczęśliwie dalszy przejazd aż do Elbląga w większości prowadzi już asfaltem (nie zawsze dobrej jakości, ale jednak), a nie jeździ tędy dużo aut. Niby nie ma upału, ale słońce trochę przypieka przed zapowiadaną burzą. I poza kilkoma małymi miejscowościami i kilkoma ładnymi, zabytkowymi budynkami po drodze nie ma specjalnych atrakcji. Wymyślona przez nas pierwotnie trasa biec miała wałem do najniższego punktu w Polsce, ale jako że na wale jest trawa po pas, rezygnujemy z tego planu i dalej jedziemy asfaltem prosto do Elbląga. Jakoś męczy ta trasa.
Elbląg natomiast bardzo nam się podoba. Jest to ładne, zadbane miasteczko, a co najważniejsze możemy tu zjeść obiad, przez co humory się od razu poprawiają. Zwodzone mosty na rzece Elbląg stanowią dodatkową atrakcję, gdy przebywamy na bulwarach.
Robimy przejażdżkę po mieście w poszukiwaniu figurek Piekarczyków. Mamy wrażenie, że miasto jest uporządkowane i bardzo przyjazne. Pewnie warto byłoby wstąpić do Muzeum Archeologiczno-Historycznego na terenie ruin dawnego zamku krzyżackiego, ale to następnym razem.
Teraz musimy znaleźć szybkie schronienie przed deszczem, bo na radarze burz widzimy, że nadciąga deszcz. Chowamy się w Bramie Targowej, więc przy okazji wychodzimy na nią na górę i możemy podziwiać piękny widok na miasto, czekając aż ten deszcz (na szczęście szybko) minie.
Wyjazd z miasta też jest bardzo przyjemny, choć dziwny. Ścieżka rowerowa (już Green Velo) prowadzi przez teren plant i parków. Jednak w pewnym momencie jedziemy wzdłuż dość dużej ulicy, przy czym ścieżka raz wiedzie jedną stroną ulicy, raz przeskakuje na drugą – to było dziwne. Ale może chodzi o to, żeby zobaczyć jeszcze dodatkowo kilka ciekawostek elbląskich, jak np. mural z wizerunkiem średniowiecznego miasta?
Jadąc fajnie zorganizowanym Parkiem Dolinka (z różnoraką infrastrukturą parkową: ławeczki, siłownia, plac zabaw, amfiteatr, a nawet wodospad na rzeczce Kumiela), docieramy za cmentarz, a stamtąd płynnie wjeżdżamy na tereny leśne. Po przejechaniu nad Srebrnym Potokiem przejeżdżamy przez Bażantarnię. Widać, że te tereny są lubiane przez mieszkańców, bo jest tu sporo osób spacerujących i grillujących na Polance.
A im dalej w las, tym mniej ludzi, co nas cieszy. Niestety jednocześnie trzeba powiedzieć, że im dalej w las, tym większy deszcz. Początkowo tylko mży i nie przeszkadza, potem jednak jest coraz gorzej. Gdyby nie pogoda, to przejazd przez ten teren byłby jednym z najprzyjemniejszych jak dotąd – cisza, las, ładna, szeroka, szutrowa droga i pagórki o może sporym przewyższeniu całkowitym, ale bez stromych podjazdów. Bajka!
W Dąbrowie podziwiamy nowe, wielkie wille. A w Jagodniku wzdłuż drogi poustawiane są białe rowery różnej wielkości. I za tą wsią robimy błąd. Zamiast zastosować się do nowych oznaczeń szlaku, jedziemy dalej prosto zgodnie z gpx-em i starymi oznaczeniami. Koniec końców trafiamy na drogę oznaczoną jako prywatna (niestety droga alternatywna obok po 15 metrach się skończyła ścianą drzew), gdzie nie możemy się oznaleźć. W końcu znajdujemy oznaczenie szlaku i wjeżdżamy na totalne błoto wyjeżdżone przez postawiony tam traktor. Kolejne metry to jest pchanie rowerów po błocie uważając, żeby w nie nie wspaść. Jest ciężko, ale nawet udaje nam się wyjść z tej przeprawy cało.
Błoto i coraz bardziej intensywny deszcz zniechęcają do planowanego odpoczynku nad Jeziorem Martwym. Tyle dobrze, że tu zaczyna się asfalt! W Łęczach decydujemy się na skrócenie trasy i pojechanie zamiast dalej Green Velo przez Suchacz (gdzie przez deszcz i tak nie będzie wiele widać, o postojach już nie mówiąc) skrótem szlakiem rowerowym R1 prosto do Kadyn. Akurat gdy dojeżdżamy na nocleg, przestaje padać… No to teraz czas na suszenie się 🙂
Do zobaczenia na kolejnym smoczym szlaku!